Po ponad dwóch tygodniach walk na Ukrainie wiele wskazuje na to, że Rosjanie zrozumieli, iż wysoka intensywność konfliktu w świetle przyjętej przez nich strategii prowadzi do szybkiej utraty przez nich zdolności bojowej i sprzętu. Mamy zatem przed sobą okres pozornego uspokojenia ofensywy, co jest przez dysponujących przewagą informacyjną Ukraińców obtrąbiane nieomal jako decydujące zwycięstwo. Tymczasem, w świetle ogólnej postawy politycznej Rosjan należy uznać to za chwilową przerwę konieczną dla dociągnięcie logistyki, uzupełnienia stanów i wypracowania nowej strategii walki. Wydaje się, że Rosjanie zrezygnują z taktyki szybkiej wojny manewrowej na rzecz powolnego, lecz systematycznego postępu szerszym frontem, wypierając oddziały lekkiej piechoty ukraińskiej ostrzałem amunicji termobarycznej. Kluczowe jest też dociągnięcie w pobliże linii frontu mobilnych zestawów elektronicznego rozpoznania pola walki i kierowania ogniem, co pozwoli Rosjanom na podwyższenie pułapu lotu samolotów i tym samym uniknięcie ostrzału z przenośnej broni rakietowej, jaką dysponuje strona ukraińska.
Celem Rosjan – widać to już teraz wyraźnie – jest okupacja całego kraju a przynajmniej jego zasadniczej części. Wojsko rosyjskie w Ukrainie otrzymało polecenie „samowystarczalności”, co oznacza po prostu przyzwolenie na rabunek i grabież w najszerszym rozumieniu. Dla reżimu na Kremlu zwycięstwo, odniesione każdym kosztem, jest de facto warunkiem przetrwania Rosji w jej obecnym kształcie. W Moskwie, jak sądzę, nie ma złudzeń co do tego, że ewentualna przegrana uruchomi lawinę, która doprowadzi do rozruchów a w przyszłości – być może też do rozpadu federacji. Oczywiście, nie da się wykluczyć przewrotu pałacowego, niemniej jednak trudno takie spekulacje opierać na jakichś konkretach.
Dla Polski stawka tej wojny jest bardzo wysoka. Przegrana Rosjan może nam otworzyć realną drogę do głębokiego upodmiotowienia obszaru pomostu bałtycko-czarnomorskiego, de facto z przeniesieniem strategicznego centrum kontynentu na obszar między Berlinem a Warszawą. Mówiąc krótko – byłby to początek nowej złotej epoki polskiej państwowości.
Ewentualna porażka Ukrainy oznacza jednak wielkie komplikacje. Już teraz do naszego kraju napłynęło prawie 2 miliony uchodźców. Okupacja Ukrainy, oznaczająca w praktyce niebywały terror, masowe egzekucje, wywózki i obozy koncentracyjne – spowoduje paniczną ucieczkę dalszych milionów. Liczba 5 milionów uchodźców wydaje się tu dolną granicą możliwej skali ich napływu. W rzeczywistości może ich być nawet dwa razy więcej! Nie trzeba specjalnej umiejętności, żeby wyobrazić sobie skalę zamętu, jaki dotknie wówczas nasz kraj – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wśród uciekinierów nie będzie już wówczas samych kobiet i dzieci, ale masa zdesperowanych, zaprawionych w wojnie mężczyzn.
Nie jestem w stanie ocenić na tę chwilę na ile Rosjanie są zdolni do uzyskania zdecydowanej przewagi, ale spodziewam się ich rosnącej determinacji do osiągnięcia zwycięstwa za wszelką cenę. Już teraz atakowane są cele w pobliżu naszej granicy, co oznacza, że powzięto decyzję o konieczności przerwania łańcuchów zaopatrzenia, którymi z naszego kraju na Ukrainę płyną: broń, amunicja, lekarstwa, środki opatrunkowe, żywność i paliwo. Przerwanie tych łańcuchów w zasadniczym stopniu pogorszy sytuację broniących się. Rosjanie już otwarcie uciekają się do środków wojny totalnej, głębokiego niszczenia infrastruktury i atakowania ludności cywilnej na masową skalę. Powoli przyzwyczajamy się do widoków zrujnowanych miast przypominających zgliszcza z czasów II Wojny Światowej. Skala cierpienia ludności ukraińskiej jest ogromna.
Uważam, że pomimo ogromnej sympatii dla ofiar tej toczącej się u naszych sąsiadów wojny nie możemy z góry zakładać scenariusza optymistycznego. Trzeba liczyć się z tym, że tak, jak już w historii bywało, Rosja uruchomi głębokie rezerwy, przestawi kraj w reżim gospodarki wojennej i zacznie powoli, lecz bezwzględni „dojeżdżać” Ukrainę pomimo sankcji i protestów. Możemy być pewni, że gdyby ich skala cokolwiek urosła, władze rosyjskie nie powstrzymają się od wprowadzenia w niektórych regionach stanu wyjątkowego. Już teraz w Rosji wprowadzono iście drakońskie kary za jakikolwiek opór.
Władze Polski muszą już teraz zacząć poważnie planować operację przyjmowania uchodźców ukraińskich w tak wielkiej skali. Możliwości „cywilnego” ich zagospodarowania moim zdaniem są już wyczerpane. Czas najwyższy budować obozy przejściowe przygotowując je na wieloletni pobyt. Trzeba opracować plany strategii „obywatelstwo za służbę” – po odpowiednim sprawdzeniu, części mężczyzn, którzy uciekną z Ukrainy, zwłaszcza tych z dużym doświadczeniem bojowym, należy zaoferować służbę w wojsku polskim. Trzeba też zacząć rozmawiać z naszymi partnerami w Unii Europejskiej, jak oni widzą możliwości rozwiązania tego problemu.
Tutaj dygresja – wojna na Ukrainie zapewne przekształci się w długoletni konflikt o charakterze nieregularnym. Rosja fizycznie nie ma sił i środków do wprowadzenia na Ukrainie skutecznej okupacji, będziemy więc świadkami prowadzonej przez lata wojny partyzanckiej o charakterze afgańskim, z przemytem broni z Polski i Rumunii i różnymi przeciw-operacjami strony rosyjskiej. Chociaż ceną będzie poważna destabilizacja naszego obszaru – w długim okresie czasu siły rosyjskie mogą zostać w ten sposób wyczerpane a sama Rosja – konflikt ten systemowo przegrać podobnie właśnie jak wojnę afgańską. Dla Niemców taka perspektywa jest niekorzystna. Wynikająca z ewentualnej porażki Rosji głęboka przebudowa ładu bezpieczeństwa w Europie oznaczać będzie druzgoczącą klęskę niemieckiej polityki wschodniej i utratę przez Niemcy strategicznej kontroli nad Europą Środkowo-Wschodnią. Po prostu – odwieczna niemiecka wizja „Mitteleuropa” rozsypie się jak domek z kart. Niemcy będą zatem starać się asekurować. Należy spodziewać się z ich strony jeszcze większych nacisków na szybką federalizację Unii Europejskiej w korzystnym dla nich kształcie. Wystarczy zauważyć rozkład stanowisk dyrektorskich w UE, żeby zrozumieć, że nasza część Europy nie ma obecnie absolutnie nic do gadania! Uważam zatem, że nastąpi jeszcze większe usztywnienie stanowiska w zakresie „polityki praworządności” – Bruksela stanie na głowie, żeby obalić rząd PiS, a nawet żeby blokując pomoc dla Polski w obliczu napływającej fali uchodźców doprowadzić u nas do niepokojów społecznych i na tej kanwie zamknąć granice z Polską izolując nasz kraj w bardzo ciężkiej sytuacji. Premier Holandii, Rutte, będzie pierwszy, który wyrazi taką konieczność. Polska otrzyma jasny sygnał: albo zgadzacie się na nasze warunki i oddajecie suwerenność, albo radźcie sobie sami. Nie umiem powiedzieć, jak w tej sytuacji zachowają się Amerykanie – wydaje mi się, że za oceanem uznano, że na razie należy się wstrzymać z decyzjami. Nie widać, póki co, ani woli przysłania do Polski oczekiwanych „ciężkich dywizji” ani napływu mających realne znaczenie środków pomocowych. Skala pomocy ze strony krajów UE jest również symboliczna. Moim zdaniem, są za to złe prognostyki – Amerykanie przerzucili swój słynny V‑ty Korpus, ale do Niemiec. W Polsce również zwiększyli nieco stan posiadania, ale są to wciąż wojska o charakterze bardziej symbolicznym niż stanowiące realną siłę odstraszania. Być może wynika to z tego, że oceniają, iż zaangażowanie Rosjan na Ukrainie wyklucza obecnie możliwość użycia sił rosyjskich na innych kierunkach, ale nie zmienia to też tego, iż wciąż widać, że nie nastąpiła w Waszyngtonie jakaś zasadnicza zmiana w postrzeganiu Polski w amerykańskim planowaniu strategicznym. Uważam, że jest to niestety kontynuacja stałej amerykańskiej polityki wobec Polski, którą można określić jako „minimalizm oportunistyczny”. Amerykanie wspierają nas najmniej, jak się da, aby utrzymać w Polsce wpływy. Zarazem – jeśli widzą, że Polacy są gotowi odpowiednio dużo zapłacić – sprzedają nam uzbrojenie, ale bez transferu technologii czy offsetu. Należy jednak trochę poczekać – być może wydarzenia w Ukrainie spowodują zmianę nastawienia Amerykanów do naszego regionu, ale trudno będzie nam zapomnieć sugestie byłych ambasadorów USA w krajach Trójmorza, aby przenieść siedzibę tego formatu do Frankfurtu.
Tym bardziej jest więc istotne, żeby Polska już teraz przygotowywała się do przedłużającej się niedostępności środków pomocowych pomimo ogromnego napływu uchodźców z Ukrainy. Uważam, że krytycznie ważne będzie tu powstrzymywanie eskalacji napięcia między coraz liczniejszą społecznością ukraińską w Polsce a ulegającą pauperyzacji z powodu wywołanego wojną kryzysu ludnością polską. Z pewnością jedną z najważniejszych przyczyn pojawiających się zatargów będą spory wywoływane dyskusjami o Wołyniu. Mam tutaj swoje zdanie, którym spróbuję się tu pokrótce podzielić.
Uważam, że istnieją głębokie strukturalne analogie między Rzezią Wołyńską a wcześniejszą o sto lat Rabacją Galicyjską. Chociaż Rzeź Tarnowska była wydarzeniem w dużo mniejszej skali (ok 3000 zabitych), to zarówno motywacje dopuszczających się mordów chłopów były podobne, jak i stosowane przez nich przeokrutne metody.
Wydarzenia roku 1846 w Małopolsce zainicjowane były intrygą austriackiego starosty tarnowskiego Josepha Breil von Wallerstern, który polecił rozpuszczać wśród chłopów plotkę, że szlachta planuje przeciwko chłopom akcję zbrojną, której celem ma być ich wybicie.
Na Wołyniu zaś kierownictwo założonej przez Stepana Banderę frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (tzw. OUN-B) do podburzania ukraińskich mas chłopskich przeciw Polakom użyła plotki, że ukraińskich chłopów wymordować mają oddziały polskiej tzw. czarnej policji (Schutzmannschaft), czyli ochotnicze oddziały kolaborujących z Niemcami Polaków.
W obu przypadkach u źródeł istnej erupcji nienawiści leżała zapiekły od pokoleń gniew chłopstwa z powodu nieludzkiego traktowania przez wywyższającą się szlachtę i ziemiaństwo polskie.
Oczywiście – skala zbrodni wołyńskiej jest już iście dwudziestowieczna. Dokonującej jej hordy ciemnego chłopstwa ukraińskiego wspomagane były przez oddziały UPA, bardzo często złożone z członków ukraińskiej policji pomocniczej (Hilfspolizei), którzy wcześniej uczestniczyli w likwidacji Żydów ukraińskich. Niewątpliwie też sam przebieg wydarzeń był bardzo dokładnie zaplanowany przez kierownictwo UPA właśnie tak, aby wykorzystać motyw „buntu ludowego”.
Problem polega jednak na tym, że możemy, jako Polacy, oskarżać o zaplanowanie i zorganizowanie ludobójstwa na Wołyniu całe kierownictwo UPA, a w szczególności hołubionego wciąż na Ukrainie „Kłym Sawura”, czyli Dmytro Klaczkiwskiego, ale też Romana Szuchewycza, Iwana Łytwynczuka, Wasyla Iwachowa i wielu innych – ale nie samego Stepana Banderę! Z pewnością Bandera był ukraińskim nacjonalistą pozostającym pod wielkim wpływem skrajnie socjodarwinistycznej ideologii Dmytro Doncowa, którą sam jeszcze mocniej zradykalizował nadając jej cechy wyraźnie faszystowskie, ale oskarżyć go o współudział w zorganizowaniu czystek etnicznych na Wołyniu nie sposób, gdyż siedział wówczas od lat więzieniach niemieckich i obozach koncentracyjnych a żadnych dokumentów, które mogłyby poświadczyć jego wpływ na przebieg tych wydarzeń nigdy nie odnaleziono.
Niezależnie jednak jak bardzo paskudną ideologią kierował się Stepan Bandera – na Ukrainie został zapamiętany przede wszystkim jako tamtejszy „żołnierz wyklęty” – nie wahający się nawet decyzji o instrumentalnym sojuszu z III Rzeszą, aby dopóki się da walczyć o wolną Ukrainę przeciw sowieckiej okupacji. W tym sensie – nie sposób wyrugować otaczającego go mitu ze świadomości Ukraińców. Uważam, że dla dobra naszej własnej przyszłości Polacy muszą w sprawie Bandery „odpuścić” i zrozumieć, że w historii pełno jest postaci kontrowersyjnych, które nigdy nie będą hołubione na sposób uniwersalny, lecz pomimo to – zasłużone w dziejach tego czy innego narodu. Pomyślmy chociażby o prezydencie USA Trumanie, który zadecydował o zrzuceniu bomb atomowych na Hiroshimę i Nagasaki… Uważam, że jako Polacy mamy prawo przeklinać Kłyma Sawura i innych odpowiedzialnych za zbrodnie wołyńską, ale oszczędźmy Stepana Banderę! Zostawmy Ukraińcom prawo do pamiętania go jako narodowego bohatera, jednego z twórców ich trudnej przecież niepodległości – tym bardziej, że z każdym rokiem minionej dekady na Ukrainie otaczająca UPA symbolika stawała się, co zrozumiałe, coraz mniej antypolska a coraz bardziej antyrosyjska. Przyznanie Ukraińcom tego prawa pozwoli na powolne rozładowywanie narosłych wokół zbrodni wołyńskiej resentymentów. Jestem przekonany, że mogąc ocalić pamięć Bandery – wielu Ukraińców zrewiduje swój stosunek do Kłyma Sawura i innych bezpośrednich sprawców tej masakry.
Dodam, że w zakresie tej problematyki bliskie są mi poglądy wyrażone przez Jakuba Siemiątkowskiego na portalu Nowy Ład.
Komentarze z Facebooka