Termin „Ideologia Przebudzenia” (ang. „wokeness ideology”) dotyczy dość już ustalonego wzorca poglądów charakterystycznych dla współczesnej lewicy, w ramach którego wszelkie nierówności (rasowe, płciowe, własnościowe, itd.) postrzegane są jako namacalny i niedający się zakwestionować dowód istnienia głębokiej strukturalnej dyskryminacji w sposób jak gdyby przezroczysty wpisanej w „system”.

Ideolodzy „Przebudzenia” odrzucają przy tym liberalną tradycję proceduralnej moderacji na rzecz polityki totalnego absolutyzmu moralnego, która dąży do natychmiastowej likwidacji tych nierówności na sposób parytetowy (a właściwie na zasadzie odwrotnej dyskryminacji) i zdecydowanego uciszania ludzi wyrażających odmienne poglądy, jako szerzących „mowę nienawiści”.

W szczególności biali heteroseksualni, wierzący mężczyźni są tu zidentyfikowani jako główni „nosiciele” regresywnych, antyrównościowych poglądów i to właśnie przeciw nim oraz przeciw powiązanej z nimi tradycją kulturze łacińskiej wykierowane jest ostrze ideologii „woke”. Wyraża się to w słynnych już hasłach o rzekomej konieczności natychmiastowej „dekolonizacji” kultury, walki z „patriarchatem”, „białością” (ang. „whiteness”) oraz w uporczywej promocji zachowań nieheteronormatywnych, podważaniu kulturowego znaczenia płciowości (a zarazem nadawaniu mu szczególnego znaczenia, jeśli dotyczy mniejszości seksualnych).

Ideologia „woke” ma w sobie pewne cechy parareligii, przede wszystkim tam, gdzie „białość”, heteroseksualność i męskość są dyskutowane w kategoriach podobnych, jak Grzech Pierworodny w Chrześcijaństwie. Są one bowiem rodzajem integralnej wady, której nie można się pozbyć a którą można co najwyżej stłumić za pomocą najgłębszej autokrytyki i negacji tych cech, jako wszechstronnie szkodliwych. Jednym słowem – osoby białe, heteroseksualne, a zwłaszcza biali heteroseksualni mężczyźni – są w ramach tej ideologi naturalnymi pariasami, którym nie wolno zabierać głosu inaczej niż poprzez samokrytykę i wyparcie się własnej tożsamości. Zarazem, każdy sprzeciw wobec postulatów zwolenników „wokeizmu” spotyka się z próbą cywilnej egzekucji, czyli wykluczenia osoby z dyskursu. „Unieważnienie” spotkało wielu naiwnych liberałów, przyzwyczajonych do klasycznych reguł cywilizowanej debaty. Zostali oni po prostu „wybuczani” ze swoich stanowisk za sprawą skoordynowanych kampanii, w których różne grupy nacisku równocześnie domagały się ich uciszenia.

Na samym zaś szczycie drabiny wartości ustanowionej przez ideologię „Przebudzenia” znajdują się osoby queer — o nieokreślonej, płynnej tożsamości, będące jak gdyby „uniwersalną ofiarą”, gdyż nie pasują do żadnego systemu o określonych, mniej czy bardziej sztywnych regułach.

Ideologia „Przebudzenia” przyniosła najgłębszą jak dotąd krytykę zachodniej racjonalności, która jest frontalnie atakowana jako „imperialistyczna”, „rasistowska”, „opresyjna” i „mizoginiczna”.

Ideolodzy „Przebudzenia” stoją na stanowisku, że domaganie się logicznego rozumowania czy empirycznych dowodów, merytokracja, czy też wreszcie pielęgnowanie korpusu kultury i wiedzy są wyrazem najgorszych „zbrodniczych” cech kultury białych heteroseksualnych mężczyzn i jako takie muszą być wyrugowane i ustąpić miejsca wielości spojrzeń i poglądów oraz temu wszystkiemu, co składa się na bieżące subiektywne przeżycia osób reprezentujących „dyskryminowane” grupy społeczne (tzw. „living experience”). To właśnie ich „codzienne doświadczenie opresji” powinno – zdaniem rzeczników „wokeizmu” – stać się podstawą do kształtowania polityk społecznych, a nie „unaukowione” statystyki czy analizy. Właśnie tak argumentowano za odrzuceniem konieczności dowiedzenia gwałtu w przypadku ruchu #metoo: żadne wymogi „prawa rzymskiego” nie powinny — zdaniem jego ideologów — wpływać na podważenie wersji „ofiary”, gdyż to właśnie jej subiektywne doświadczenie wyraża prawdę najpełniej.

Ideologia „Przebudzenia” realizowana jest przede wszystkim na gruncie tzw. pedagogiki krytycznej, która w latach 70-tych minionego wieku została szeroko zaimplementowana w systemie edukacji wielu państw Zachodu jako domyślny system „sprawiedliwego społecznie szkolnictwa” w krajach o przeszłości kolonialnej, przeniesiona z czasem na wyższe uczelnie a stamtąd — do biznesu i polityki.

W zakresie koncepcji ekonomicznych, ideologii „woke” brakuje spójności. Z jednej strony jest bowiem ona implementowana metodą „od góry do dołu”, czyli gotowe pakiety polityki i procedur „równościowych” w jej duchu są wprowadzane przez zarządy firm i instytucji jako wyraz ich „społecznej odpowiedzialności”, z drugiej zaś — „na dole” dominują wśród zwolenników tej ideologii przekonania eko-anarchokomunistyczne, które są bliskie ideom Kropotkina oraz „demokratyczny konfederalizm” Murraya Bookchina i Abdullaha Öcalana.

Z prawicowego punktu widzenia, wokeizm wydaje się produktem malejącej pozycji Kościoła i rozrostu postchrześcijańskiej hiperemocjonalności, która nie znajdując już ram zakreślonych przez Logos, domaga się immanentyzacji eschatonu, czyli natychmiastowej realizacji utopii etycznej na Ziemi, wychodząc z założenia, że wszystko to, co zostało zbudowane w oparciu o rdzeń łaciński jest z gruntu złe i fałszywe, musi być zakwestionowane i obrócone w swoje przeciwieństwo. Widać w tym doskonale nawracające echa herezji gnostyckiej, co manifestuje się w charakterystycznie milenarystycznym pesymizmie, niechętnym stosunku wobec sprawczości oraz neomaltuzjanizmie czy wręcz antynatalizmie tej ideologii. Widać tu wyraźną różnicę wobec futurystycznego optymizmu lewicy przełomu XIX i XX w.

Jak wykazałem, ideologia „woke” daje się całkiem dobrze scharakteryzować i wpisać w szerszy nurt krytycznej, neomarksistowskiej krytyki kultury. Nie ma najmniejszego powodu, żeby unikać posługiwania się tym pojęciem, jako dość wyrazistą sygnaturą określającą poglądy polityczne coraz większej części współczesnej lewicy.

Ideologia „woke” jest integralnie intersekcjonalna, czyli w sposób pojemny mieści w sobie szerokie nurty krytycznej, postkolonialnej, feministycznej, postmodernistycznej, ekologicznej i queerowej krytyki kapitalizmu zbierając je razem w potężnym wspólnym tyglu „doświadczenia opresji” na wielu różnych płaszczyznach „systemowej” dyskryminacji.

Wyprodukowany tak amalgamat ideologiczny wydaje się dość płynny i pozbawiony ostrych konturów, ale w praktyce sprowadza się do tezy, iż wszystko, cały system społeczny, wymaga gruntownej przebudowy wyłączającej „białość”, „męskość” i „heteroseksualność” poza nawias nowej akceptowalnej normy. Jako taka, ideologia „woke” ma wiele wspólnego z chińską rewolucją kulturalną, która w podobny sposób sączyła młodemu pokoleniu do głowy nienawiść do wszystkiego, co odziedziczono po poprzednich generacjach.

Zarazem jednak – moralny absolutyzm „wokeizmu” znalazł szczególnie dużo popleczników wśród elit zarządczych wielkich międzynarodowych korporacji, które zobaczyły w politykach parytetowych oraz poprawności politycznej specyficzny „punkt archimedesowy” pozwalający na wypełnienie przez firmy oczekiwań w zakresie „społecznej odpowiedzialności biznesu” stosunkowo najmniejszym kosztem, gdyż nieomal wyłącznie za sprawą rotacji kadrowej i działań w zakresie Public Relation.

Za sprawą współbieżności wielu procesów społecznych i kulturowych ideologia przebudzenia stała się jednym z najszybciej i najgwałtowniej rozwijających się nurtów współczesnej lewicy, oddziałującym na wszystkie obszary i instytucje społeczne Zachodu, proponując gotowy system etyczny, hierarchię wartości i wizję „świetlanej przyszłości”.

Ideologia ta jest zarazem syntezą i zwieńczeniem wielu dekad rozwoju myśli marksistowskiej, która już w czasach Gramsciego zaczęła poszerzać swoje rozumienie kapitalizmu i widzieć w nim „system ucisku”, w którym „hegemonia” klas panujących jest podtrzymywana nie tylko za pomocą środków ekonomicznych, ale za pomocą całego mechanizmu kultury. Ludzie rodzą i wyrastają w świecie pełnym przeróżnych wytworzonych przez człowieka „urządzeń” (przedmiotów, pojęć i instytucji) i mają skłonność do uznawania ich za „naturalne” a przez to — za odwieczne i niezmienne. Sens rzeczy, pojęć i instytucji bardzo często jest wynikiem nie tyle czynników obiektywnych, ile wynika z charakteru wytworzonych przez daną kulturę relacji społecznych. W tradycji marksistowskiej to właśnie ten mechanizm odpowiada za podtrzymywanie kapitalizmu. Ludzie „uwierzyli”, że jego instytucje, a zatem jego struktura, są „naturalne” i w ten sposób legitymizują sam kapitalizm oraz związane z nim społeczne nierówności. Oczekiwana przez lewicę „zmiana społeczna”, czyli zniesienie nierówności i wytwarzającego je „systemu ucisku” oznacza zatem destabilizację zastanej struktury „kształtu rzeczy” poprzez zakwestionowanie jej (rzekomej) oczywistości. Skoro jednak destabilizacja struktury ekonomicznej jest trudna i napotyka na silny opór ze strony kluczowych instytucji państwa, to destabilizacja „kategorii kultury” jest względnie łatwa, a zarazem ma dalekosiężne konsekwencje destabilizujące resztę systemu.

Drugim mechanizmem napędzającym „Przebudzonych” jest szczególny kierunek, jaki przyjęła zachodnia refleksja nad Holocaustem. Istotę tego najlepiej wyraża pojęcie „dialektyki negatywnej” Theodora Adorno, który odmawiał zgody na utożsamienie idei z jej przedmiotem. W domaganiu się takiego utożsamienia, zgodności między wyobrażeniem a bytem (czyli właściwie w korespondencyjnej definicji prawdy) dostrzegał źródła totalitaryzmu, w którym racjonalna myśl ludzka zaczyna dominować nad (wolnym) światem jako „przedmiotem refleksji”. Zdaniem Adorno oraz innych filozofów Szkoły Frankfurckiej, taka „platońska w duchu” postawa leżąca u źródeł kultury zachodnioeuropejskiej jest z samej swojej natury „faszystowska” i prowadzi do tego, że człowiek, zamiast uczestniczyć w świecie — podporządkowuje go sobie. Podporządkowanie to może mieć charakter profetyczny (wówczas trzeba świat zmieniać tak, aby do realizacji powszechnego dobra dotrzeć), lub apokaliptyczny, kiedy panuje przekonanie, że wszystko, co dobre już było (a zatem trzeba świat zniszczyć, bo staje się już wyłącznie coraz gorszy). W obu wypadkach świat musi zostać podporządkowany „totalizującemu” ludzkiemu wyobrażeniu na jego temat. Odpowiedzią ma być postawa „bezmocy”, niechęci wobec sprawczości oraz (na co zwracali uwagę Wilhelm Reich i Herbert Marcuze) poddanie się libidalnej energii seksualnej, której siła neguje wszelkie kategoryzacje i porządki rozumu, zaprzeczając w ten sposób „faszyzacji” świata przez totalizm myślenia racjonalnego. To przesunięcie wyraża się nie tylko w trywialnej rozwiązłości, lecz przede wszystkim w ogromnym nacisku na estetyczne i „wyzwolone” aspekty egzystencji, która powinna wymykać się wszelkiemu „mechanicznemu” uporządkowaniu. Nacisk refleksji filozoficznej przesuwa się tu w stronę różnicy między znaczącym a znaczonym, która to różnica — jak pokazał Jaques Derrida — „puchnie” w nieskończoność, gdyż przybliżając jedno pojęcie, musimy używać innych, które są tak samo obarczone nieuniknionym dystansem wobec swojego sedna. To, co ujęte w słowa okazuje się z natury ułomne, a prawda leży poza językiem — w tym co jest praktyką życia, wspomnianym już „living experience” i może być najpełniej uchwycone poprzez sztukę.

Nie przedłużając już tego dyskursu, można uznać, że to tutaj oraz w dalszej „dekonstrukcji” prawdy dokonanej przez myślicieli Postmodernizmu można odnaleźć filozoficzne podstawy tego, co przyjęło w kulturze kształt ruchów „camp” oraz „queer” a już dużo wcześniej wyrażało się w postaci „dandysa”: figury amoralnej, wysmakowanej, nastawionej na „radość z życia” (gay), zdystansowanej i ironicznej, stale i systematycznie prowokującej, wręcz szokującej swoim zachowaniem łamiącym ustalone normy. Mamy zatem do czynienia w kulturze z kolejnymi falami negacji dziedzictwa greko-łacińskiego, potępienia „totalniackiej idei prawdy absolutnej” jako „faszystowskiej” oraz apologetyki wszelkiej „różnorodności”, która jednak musi koniecznie być rozmigotana, nieuporządkowana i niestała. Wszelkie sztywne ramy są podejrzanie, wszelkie normy — zakazane.

Połączenie obu mechanizmów sprawia, że każda norma partykularna realizująca się wbrew interesom ekscentrycznych mniejszości jest rozumiana jako potencjalnie autorytarna i „faszystowska”. Dopuszcza się zatem jedynie normy radykalnie „uniwersalne” czyli takie, które abstrahują od wszelkich utożsamień, optymalnie obejmujące wszystkie „istoty zdolne do odczuwania”. Wspólnym dla nich mianownikiem jest wyłącznie „krzywda” — rozumiana subiektywnie i arbitralnie, lecz zawsze z perspektywy jakiejś grupy podanej opresji ze względów tożsamościowych, stygmatyzowanej i systemowo zmuszanej do czegoś bądź czegoś systemowo pozbawianej.

W skrajnej interpretacji powyższego wszyscy jesteśmy zmuszani do pracy przez garstkę bogaczy, która wpoiła nam „fałszywą świadomość”. Żyjemy w wielkomiejskich obozach koncentracyjnych poddani pruskiemu drylowi, dręczymy kobiety, żeby rodziły dzieci dla podtrzymania systemu, który prześladując wszelkie mniejszości i unicestwiając inne kultury — aby się wyżywić — morduje w obozach zagłady miliony zwierząt, wycina lasy, truje morza i atmosferę dążąc do samozagłady, z której uratuje się jedynie ta garstka cynicznych bogaczy.

Komentarze z Facebooka