Tak, jak przewidziałem 21 grudnia minionego roku, Rosja weszła w otwarty, „kinetyczny” konflikt zbrojny z Ukrainą. Pomyliłem się jednak znacząco, co do celu – okazało się, że Kreml nie zadowoli się przejęciem zbuntowanego Donbasu i Ługańska, nie wystarczy mu nawet odcięcie Ukrainy od Morza Azowskiego i utworzenie lądowego połączenia Rosji kontynentalnej z Krymem. Moskwa postawiła sprawy vabanque – postanowiła użyć kwestię ukraińską per procura i za jej sprawą rozprawić się z kolektywnym Zachodem.
W czym rzecz?
- Dla oligarchicznego systemu władzy na Kremlu demokratyczna, prozachodnia, prawdziwie wolnorynkowa Ukraina byłaby zagrożeniem „ontologicznym”. Byłaby żywym dowodem na to, że nawet mieszkańcy byłych republik sowieckich mogą zorganizować się na zasadach odmiennych niż odwiecznie ściśle hierarchiczna, patriarchalna, oligarchiczna i skorumpowana centralna władza kremlowska.
- W języku cybernetyki społecznej, opisany wyżej system władzy w Rosji wymaga dla swego utrzymania wyjątkowo wysokiego poziomu dyssypacji energii. Mówiąc po ludzku – skorumpowana i nieefektywna władza centralna, która zarządza państwem poprzez hierarchiczny system cierpienia (jak nie zrobisz tego, o co cię proszę, to ja zrobię coś, co się zaboli) „przepala” ogromną ilość zasobów na pokazanie miejsca określonego aktora w hierarchii. Ten system jest zorganizowany jak kultura pawi, z których każdy musi wykazywać się krzepą i wielkim ogonem z pięknymi piórami (jachty, samoloty, ekstrawaganckie zwyczaje), aby utrzymać swoją pozycję w hierarchii. Generuje to olbrzymie koszty społeczne, gdyż realne zarządzanie takim system władzy polega na utrzymaniu w rękach zdolności do ograniczania powszechnie dostępnych zasobów i selektywnego kierowania ich w ręce taktycznie dobieranych grup tworzących koncentryczne kręgi wokół balansującego ich siły lidera, jakim jest Władymir Putin. Taki oligarchiczny system władzy utrzymuje się w Rosji od wieków i jest niezmiennie odtwarzany po każdej większej klęsce czy wstrząsie społecznym. Można powiedzieć, że stanowi istotę Rosji i rosyjskości. Dlatego – uważam – można porzucić nadzieję na to, że kolektywny Zachód będzie w stanie wymusić na Rosji jakiekolwiek zmiany nie będąc w stanie powtórzyć tego, co miało miejsce w Niemczech po II Wojnie Światowej – czyli doprowadzić do całkowitego rozbicia istniejącego systemu politycznego w Rosji, wymuszenia jej demilitaryzacji, przeprowadzenia głębokiej wymiany elit oraz przejścia przez długi okres „nadzorowanej demokracji”, której w Niemczech pilnowały alianckie wojska okupacyjne. Jakakolwiek zmiana w Rosji jest w ogóle możliwa wyłącznie w warunkach jej upokorzenia, załamania gospodarczego tak fatalnego, że system ten traci samosterowność na skutek rozpadu tworzących strukturę głębokich zależności powiązań, kiedy drastycznie słabną wychodzące z Moskwy macki obejmujące cały ten wielki kraj.
- Utworzony w Europie po 1989 r. system geopolityczny jest z punktu widzenia funkcjonujących w opisanym w poprzednim punkcie reżimie elit rosyjskich nie do zniesienia. Ciągnący się od Bałtyku po Morze Czarne pas głęboko zintegrowanych z Zachodem, lecz niechętnych Rosji krajów, które odzyskały suwerenność po upadku komunizmu działa z punktu widzenia Kremla jak skuteczny filtr pochłaniający kapitał inwestycyjny, który w innych okolicznościach mógłby zasilać Rosję. W wyniku omówionych już przyczyn, istniejący w Rosji sposób sprawowania władzy jest systemowo niewydolny i narzuca podmiotom gospodarczym głęboką zależność polityczną, co zasadniczo podnosi ryzyko inwestycyjne. Rosja, podobnie jak Chiny, nie chce dopuścić do tego, żeby zagraniczny kapitał działał na jej terytorium zbyt swobodnie, ale w przeciwieństwie do Chin nie była w stanie stworzyć warunków przyciągających inwestorów. Chiny potrafiły bowiem wypracować ramy ogólne i zmusić liderów lokalnych do ich respektowania, podczas gdy system rosyjski nigdy nie był w stanie na tyle wyrugować korupcyjnej kleptokracji na poziomie lokalnym, żeby wielki kapitał w skali masowej przyciągnąć. Można powiedzieć, że od pewnego czasu władzom rosyjskim udawało się to jedynie w ograniczonym stopniu i to wyłącznie w sektorze surowcowym, który stał się podstawowym, oprócz armii, narzędziem politycznym Moskwy. Jednak pomimo aktywizacji tego sektora gospodarka rosyjska od dawna słabowała nie mogąc odrobić strat z początku minionej dekady. Rosyjskie przywództwo oceniło, że przy tak wolnym tempie wzrostu Rosja nie będzie w stanie powstrzymać dalszej emancypacji Ukrainy, która szybciej stanie się celem inwestycyjnym Zachodu, co trwale już upośledzi gospodarkę rosyjską a w konsekwencji zdestabilizuje istniejący tam system władzy.
- W związku z tym w Rosji zdecydowano się na rozwiązanie siłowe, którego celami są:
- Trwałe odzyskanie kontroli nad Białorusią i Ukrainą,
- Destabilizacja Europy Środkowo-Wschodniej poprzez nieustanne groźby eskalacji wojskowej,
- Wymuszenie na krajach Zachodu ustępstw i koncesji, skutkujących wytworzeniem nowego ładu geopolitycznego w Europie, którego Rosja byłaby beneficjentem w stopniu dalece większym niż obecnie. Przede wszystkim chodzi tu o faktyczne odpodmiotowienie krajów naszej części kontynentu, zasadnicze osłabienie wpływów amerykańskich w Europie oraz utworzenie tu nowej architektury bezpieczeństwa, w ramach której USA nie byłyby stroną a która polegałaby na porozumieniu wzdłuż osi Paryż-Berlin-Moskwa (oczywiście z pominięciem Warszawy).
Wojna na Ukrainie już jest straszna a będzie jeszcze straszniejsza. Z przechwyconych przez stronę ukraińską rosyjskich planów wojskowych wynika, nie chodzi tu o konflikt ograniczony do linii Dniepru, ale o zajęcie całej Ukrainy oraz Mołdawii. Wobec oporu ludności, wojskowi będą używać coraz bardziej zabójczych metod a wojna będzie upodabniać się do konfliktu totalnego, podobnego do tego, jaki ówczesny premier Rosji – Władymir Putin – rozpętał w grudniu 1999 r. w Czeczenii niszcząc doszczętnie stolicę tego kraju – Grozny. Świadczy o tym coraz cięższy i nieustępliwy ostrzał broniących się miast. Celem jest pełna integracja Białorusi, Ukrainy oraz Mołdowy z Rosją, co na Kremlu widziane jest jako konieczna dla odzyskania przez Rosję geopolitycznej sprawczości reintegracja „ziem rosyjskich”: Wielkorosji, Małorosji i Białorusi. Dla osiągnięcia tego celu władze rosyjskie są gotowe do daleko idących poświęceń, zarówno w zakresie strat ludzkich, jak gospodarczych.
Swoje kalkulacje władze Rosji oparły na kilku głównych założeniach:
- Zachód albo w ogóle nie będzie zdolny do konsolidacji wobec agresji albo konsolidacja ta okaże się krótkotrwała i wobec narastających problemów surowcowych Zachód będzie „rozmiękczany” i poszczególne kraje będą stopniowo – formalnie lub nieformalnie – normalizować stosunki z Rosją,
- W USA narastać będą nastroje izolacjonistyczne,
- W Europie wzmogą się tendencje antyatlantyckie, w ramach których wojna na Ukrainie będzie interpretowana jako amerykańska intryga mająca na celu skłócenie Europy z Rosją i utrudnienie w ten sposób „naturalnej” współpracy kontynentalnej osłabiającej amerykańską dominację w świecie. Narracja taka jest de facto dominująca we Francji oraz silna w Niemczech, gdzie liczne ośrodki opiniotwórcze oraz niektórzy politycy i liderzy biznesu przekonują a to, że NATO nie powinno się rozszerzać a to, że Unia Europejska nie powinna się rozszerzać a to, że Ukraina w sposób „oczywisty” należy do rosyjskiej strefy wpływów. Opinie takie są też mocno słyszalne w USA i innych krajach anglosaskich, wystarczy posłuchać co o wojnie na Ukrainie mówili i mówią tak wpływowe postacie jak John Mearsheimer czy Noam Chomski.
Na ile realistyczne są rosyjskie oczekiwania trudno powiedzieć – póki co Zachód demonstruje jedność, niemniej jednak widoczne są wielkie słabości:
- Całe lata kompletnie błędnych polityk spowodowały trwałe uzależnienie Zachodu od rosyjskich surowców – nie tylko tych energetycznych, ale też mających kluczowe znaczenie gospodarcze metali: niklu, aluminium, tytanu, stali. Wojna na Ukrainie doprowadzi też do światowego deficytu żywności (wystarczy wspomnieć, że to właśnie Ukraina była jednym z głównych dostawców zboża do ponad 100-milionowego Egiptu). Uzależnienie to już obecnie sprawia, że Niemcy blokują embargo na dostawy rosyjskiego węgla i gazu a USA wciąż importują z Rosji ogromne ilości ropy naftowej (przypominam, że jedną z pierwszych decyzji prezydenta Bidena po objęciu urzędu było „uwalenie” strategicznego rurociągu naftowego Keystone XL, którym do USA miała popłynąć ropa kanadyjska),
- Kryzys „ontologiczny” na Zachodzie spowodowany ekspansją podważających dziedzictwo cywilizacji łacińskiej ideologii lewicowych, skoncentrowanych obsesyjnie na zagadnieniach równościowych i podważających utrwalone na Zachodzie kody kulturowe. Ideologie te były od czasów ZSRR wspierane przez radziecką i rosyjską agenturę, co przejrzyście wyjaśniał w licznych publikacjach i wykładach zbiegły do Kanady agent KGB Jurij Bezmenow,
- Narastanie ekscentrycznych ruchów prawicowych, które wobec powyższego znajdują w Rosji „katechona” – czyli ostatniego obrońcę świata tradycyjnych wartości chrześcijańskich,
- Wyłonienie się w obszarze Pacyfiku potęgi chińskiej, która trwale wiąże Amerykanów w Azji uniemożliwiając ich pełną koncentrację w Europie,
- Zmęczenie Amerykanów całymi dekadami odległych wojen, w jakie zaangażowany był ich kraj, które nie przyniosły USA żadnych korzyści i które nie przyniosły spodziewanego rozwiązania,
- Utrwalone w Europie, zwłaszcza w Niemczech, pacyfizm oraz niechęć do energetyki jądrowej,
- Niezmienne od dekad nastroje antyamerykańskie w Europie zachodniej, zwłaszcza w Francji, a także towarzysząca im rusofila. Wystarczy wspomnieć, że pomimo ogłoszonych na Rosję sankcji francuski koncern naftowy Total nie wycofuje się z inwestycji w Rosji a badania opinii społecznej wykazują, że we Francji utrzymuje się trwałe, co najmniej 20% poparcie dla Rosji nawet w obliczu wojny na Ukrainie.
Z punktu widzenia krótkotrwałego interesu Kremla wielkie znaczenie ma też oczywiście możliwość omijania nałożonych na Rosję sankcji poprzez kontakty z Chinami, które mają szansę stać się wielkim beneficjentem powstałej sytuacji, oraz ogólnoświatowy deficyt surowcowy, związany z powrotem gospodarki światowej do wzrostu po osłabieniu spowodowanym pandemią Covid-19 a także włączeniem się do obiegu światowego niemałych już przecież gospodarek krajów rozwijających się: Indii, Pakistanu czy Brazylii, konsumujących coraz większe ilości surowców.
Na ile zaś reżim na Kremlu będzie zdolny do utrzymania władzy wobec strat wojennych, sankcji gospodarczych, blokady systemu finansowego oraz kryzysu wizerunkowego wywołanego wojną na Ukrainie trudno mi powiedzieć, gdyż nie znam aż tak dobrze społeczeństwa rosyjskiego. Wiem tylko, że jest ono strukturalnie i systemowo zaadaptowane do autarchii i poza wąską grupą wielkomiejskiej elity, nie odczuje dolegliwości związanych np. z ograniczeniem połączeń lotniczych z Zachodem. W Rosji prawie każda rodzina ma działkę podmiejską (daczę), gdzie uprawiane są warzywa a na ogół też hoduje się tam drób a nawet świnie. W zakresie żywnościowym można uznać, że Rosja jest od lat samowystarczalna a gospodarka rosyjska jest w stanie samodzielnie produkować podstawowe surowce, takie jak nawozy, tworzywa sztuczne, materiały budowlane itd. Sankcje gospodarcze będą miały wpływ przede wszystkim w sektorze dóbr luksusowych oraz we wszystkich sektorach, gdzie konieczne są komponenty elektroniczne, zwłaszcza mikroprocesory: w przemyśle samochodowym, maszynowym, biotechnologicznym… Uważam zatem, że Rosja będzie w stanie wytrwać w stanie polityczno-gospodarczej izolacji przez dłuższy okres czasu. Nie bardzo widzę też w narodzie rosyjskim potencjał „zamachowy”. Będziemy zatem świadkami długotrwałego klinczu. Rząd rosyjski spodziewa się, że głębokie niezadowolenie społeczne prędzej dotknie demokratyczny Zachód i że w ramach demokratycznych procesów dominować zaczną siły domagające się jak najszybszej normalizacji – co należy rozumieć jako „dogadanie się z Rosją”. Prezydent Putin nie oczekuje wcale, że w jej wyniku Rosja na powrót stanie się ulubieńcem „wolnego świata”. Pan Putin oczekuje, że Zachód uzna rosyjskie roszczenia, które sprowadzają się do podziału Europy Środkowo-Wschodniej na strefy wpływów. Okaże się wówczas, na przykład, że ochrona naszych spółek przed wrogim przejęciem przez kapitał rosyjski to „nieuzasadniony protekcjonizm” a budowa elektrowni jądrowej nad Wisłą zagraża bezpieczeństwu radiologicznemu obywateli Bawarii, albo podobnie… Ogólnie przecież wszystkim ważnym w Europie pasowałoby, żeby Polacy czy Rumuni przez kolejne sto lat dokręcali śrubki w niemieckich fabrykach zaopatrywanych w rosyjskie surowce. Taki układ nie naruszałby niczyich „interesów strategicznych” i z pewnością byłby korzystny dla „architektury bezpieczeństwa” na kontynencie. Być może taki scenariusz wydaje się horrendalny, ale ja nie umiem go wykluczyć. Nikt tu przecież nie mówi o wojnie w Polsce czy o eksterminacji ludności w Rumunii! Chodzi jedynie o delikatne przesunięcie akcentów, o „drobne” zmiany w podejściu do pewnych spraw… Jak dobrze popatrzeć, to przecież nie ma powodu, żeby dla takich błahostek ryzykować upadek rządów w kluczowych stolicach Europy.
Świat będzie miał sto powodów, dla których zależeć mu będzie na normalizacji stosunków z Rosją. Trudno mieć o to do świata pretensje – świat po prostu tak działa. Każdy rząd jest odpowiedzialny przede wszystkim wobec własnych obywateli a ci na ogół nie chcą marznąć zimą czy siedzieć w upale latem, nie chcą się liczyć z każdym groszem i w ogóle nie chcą mieć żadnych kłopotów i muszą naprawdę być bardzo mocno przekonani, że coś im zagraża, żeby się godzić na takie wyrzeczenia. A przecież Rosja nie domaga się niczego więcej niż to, co – zdaniem wielu na Zachodzie – i tak się jej należy, więc o co chodzi – rozumiecie?
Przed Polską ogromne wyzwanie. Utrzymanie suwerenności będzie nas znowu kosztowało wiele wyrzeczeń. Konflikt na Ukrainie już teraz przynosi do nas złe skutki: złotówka słabnie, z powodu przerwania łańcucha dostaw produkcję samochodów wstrzymały fabryki Volskwagena pod Poznaniem, inwestorzy mają minorowe nastroje, do naszego kraju płynie rzeka uchodźców. Pomimo tego Bruksela nie odpuszcza i nadal wstrzymuje wypłatę należnych Polsce środków. Amerykanie też nie kwapią się do jasnego wskazania, że rozlokują u nas na stałe swoje ciężkie dywizje. Bezpośrednia pomoc wojskowa Zachodu jest w tej chwili przede wszystkim kierowana na Ukrainę, nie słyszałem nigdzie (może coś przeoczyłem), że Polska otrzyma tu jakieś wsparcie jako kraj, nomen-omen, już frontowy. Wszyscy chętnie poklepują nas po ramieniu, ale realia są takie, że zasadnicze wzmocnienie polskiej armii oraz zaopiekowanie się ukraińskimi uchodźcami będzie nasz kraj kosztowało grube miliardy. Mnie napływ uchodźców z Ukrainy nie martwi – jeśli dobrze ich potraktujemy – ludzie Ci zintegrują się z nami wyśmienicie i będą wspaniałymi obywatelami naszego kraju. Jak na razie do Polski napływają wyłącznie ukraińskie kobiety z dziećmi, ale należy liczyć się, że już niedługo dołączą do nich uciekający z Ukrainy mężczyźni, obecnie walczący z rosyjskim najeźdźcą. Przynajmniej część z nich chętnie wstąpiłoby do służby wojskowej w Polsce. Byliby znakomitym, doskonale zmotywowanym i doświadczonym w walce rekrutem. Zalecam władzom rozpatrzenie planu „obywatelstwo za służbę”, jako jedną z opcji adresowanych do tych ludzi!
Napływ uchodźców stwarza określone wyzwania logistyczne, ale będzie też wzbudzał emocje. Już teraz pojawiają się na skrajnej prawicy głosy w rodzaju „będą Polakom zabierać pracę”. Wyzwaniem dla państwa będzie zdecydowane powstrzymywanie jakiegokolwiek resentymentu. Ci ludzie w większości już tu zostaną. Jaki Polska będzie miała z nich pożytek zależy w tej chwili przede wszystkim od nas. Trzeba pogodzić się – nadeszły ciężkie czasy! Jest wojna u naszych granic – nic nie będzie już takie jak było! Proponuję każdego malkontenta traktować jak swego rodzaju sabotażystę. Tych ludzi trzeba przyjąć jak swoich. Pozwoli to z czasem pokonać historyczne uprzedzenia i zjednoczyć się wobec wspólnego wroga. Każde inne podejście jest działaniem na szkodę polskiej racji stanu!
Rząd zaproponował projekt Ustawy o Ochronie Ojczyzny. Po zapoznaniu się z nim mam szereg uwag, z których najważniejsze to:
- Brak planów wprowadzenia powszechnego systemu szkoleń obronnych dla młodzieży i dorosłych. Wojna na Ukrainie pokazała, że każdy dorosły, niekarany polski obywatel i obywatelka powinni umieć posługiwać się podstawowymi rodzajami broni palnej. Jesteśmy państwem frontowym – myślmy jak obywatele kraju frontowego! Nie ma też ani słowa o ewentualnym systemie wydawania broni ludności cywilnej. W najgorszym przypadku powtórzymy lekcję z Kijowa, gdzie wobec braku takiego systemu – wydawano broń „jak leci” nie prowadząc żadnej ewidencji i nie wiedząc nawet komu,
- Brak odniesienia się do zagadnień obrony cywilnej. W projekcie jest mowa nawet o zasadach używania psów i koni w służbie wojskowej a nie ma ani słowa o schronach i systemie ochrony ludności oraz infrastruktury cywilnej,
- Brak planów systemowego umocnienia granic i szlaków komunikacyjnych – Polska musi to mieć rozwiązane na modłę szwajcarską. Wojna na Ukrainie pokazała, że zdolność do szybkiego i skutecznego przerwania szlaków kolejowych i drogowych, którymi nacierają oddziały przeciwnika ma kluczowe znaczenie we współczesnych konfliktach.
O sprawach stricte wojskowych nie chcę się wypowiadać. Widać jednak wyraźnie, jak wielką wagę ma na współczesnej wojnie obrona przeciwlotnicza i lotnictwo. Chciałbym wiedzieć, że nasi generałowie i inżynierowie myślą jak nie dopuścić do unicestwienia tego potencjału już w pierwszych godzinach wojny! Jak zapewnić samolotom start, kiedy ostrzelano i zniszczono pasy startowe? Jakie w ogóle są tu możliwe opcje?
Widać też, jak bardzo zmieniły tę wojnę drony. Bezzałogowa amunicja krążąca to istna rewolucja na polu walki. Musimy stworzyć coś na kształt „narodowego programu budowy dronów”. Polska musi stać się dronową potęgą. Turcja już pokazała, że jest to możliwe. Tymczasem w Polsce chyba sami „inni szatani” pilnowali, żeby naszej Grupie WB z Ożarowa Mazowieckiego, twórcy amunicji krążącej Warmate – nieustannie podcinać skrzydła. Polska powinna przede wszystkim rozwijać systemy rojów. Naszym celem powinna być masowa produkcja tanich, inteligentnych dronów działających w chmarze – atakujących w sposób jednoczesny całe zgrupowania przeciwnika niczym rój szerszeni. Drony są też dobrym sposobem uzupełniania naszych wątłych możliwości w zakresie elektronicznego rozpoznania pola walki. Nie zastąpią zaawansowanych systemów satelitarnych i radarów na samolotach zwiadowczych AWACS, ale pomogą w rozpoznaniu sytuacji taktycznej nawet w znacznym oddaleniu od centrum dowodzenia.
Widać też, jak potężną bronią jest artyleria rakietowa. Dla Rosjan tej wojny nie wygrywają czołgi, ale Grady, Iskandery, Kindżały i zestawy TOS-01. Podobnie było w Czeczenii. Polskie siły artylerii rakietowej są rachityczne. Dobrze, że Polska chce kupić od Amerykanów 30 rakiet ATACMS o zasięgu do 300 km, czy że rozważa zakup kilkudziesięciu rakiet GMLRS-ER o zasięgu do 150 km. Jednak naszym celem powinno być pozyskanie licencji na produkcję nowoczesnej broni rakietowej w kraju. W naszym położeniu musimy tych rakiet mieć – jak Rosjanie – setki. Musimy umieć ich powstrzymywać już z oddali, żeby zyskać czas na uformowanie pododdziałów obronnych.
O niekwestionowanej roli lekkiej broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej nawet nie wspominam. Broń ta musi w znacznej liczbie znaleźć się na etatowym wyposażeniu Wojsk Ochrony Terytorialnej. Wojna na Ukrainie jednoznacznie wykazała przydatność takiej formacji obronnej, jako elementu pośredniego między wojskami operacyjnymi a obroną cywilną. Dobrze, że formacje tę już w Polsce mamy – teraz czas ją naprawdę potraktować poważnie jako integralny i ważny elementy kompleksowej obrony ojczyzny.
1 Pingback