W USA bardzo głośno o proklamowaniu przez prezydenta Bidena dnia 31 marca, czyli tegorocznej Wielkiej Nocy jako „Dnia widoczności osób trangengerowych”. Protestuje Trump, portestują liderzy religijni, konserwatyści są wściekli i uważają to za chamską prowokację.

Zachowuję tutaj oryginalne sformułowanie „transgenderowych”, gdyż dokument ten nie nawiązuje do lepiej u nas znanej kondycji umocowanej psychobiologicznie, czyli transeksualizmu, ale odnosi się wprost do koncepcji płci kulturowej, czyli właśnie „gender”. Chodzi tu zatem wprost o administracyjne potwierdzenie i uhonorowanie oderwania kategorii płci od zasadniczo obiektywnych parametrów biologicznych i związanie jej ściśle z subiektywnie pojmowaną „samoidentyfikacją” podmiotu. W istocie chodzi tu zatem o motywowaną „równością” dekonstrukcję pojęcia płci, kategorii fundamentalnej dla kultury, i – de facto – anihilację jej wszelkiego znaczenia. Płeć staje się tu po prostu indywidualną „opcją wyboru” – już nawet nie binarną, gdyż może być ona zupełnie dowolna, osoba może nawet nie życzyć sobie tu jakiejkolwiek identyfikacji lub domagać się stosowania wobec niej jakichś nowatorskich, karkołomych przymiotników.

Wszystkie kultury rozwinięte w ramach religii abrahamicznych wiążą się z silnym tabu seksualnym. Ciągłość każdej kultury zależy od prokreacji a ta zależy przede wszystkim od kobiet. Kultury patriarchalne ukształtowały się w trudnych warunkach: step, półpustnynia, konieczność przenoszenia się ze stadem na kolejne żyzne tereny, co prowadziło do licznych konfliktów o zasoby. Właściwie wszystkie wielokrotnie doświadczały masowych inwazji znanych jako tzw. wędrówki ludów. Wiązało się to z podziałem ról płciowych, gdyż trwałość każdej kultury zależy od jej zdolności do prokreacji a ta zależy przede wszystkim od kobiet. W efekcie, kobiety były traktowane jako „zasób prokreacyjny”, podczas gdy mężczyźni jako „mięso armatnie” – broniące zasobu prokreacyjnego i go utrzymujące.

Podstawowym problem takiej kultury jest problem ojcostwa. Skoro mężczyzna ma bronić i utrzymywać rodzinę, to w jaki sposób, skoro go często nie ma w domu (pędzenie stada, wojaczka, itd.) może być pewny, że jest ojcem dzieci swojej kobiety? Kultury patriarchalne rozwiązały ten problem narzucając kobietom bardzo ścisłe tabu dotyczące ich seksualności a tabu te zostało umocowane przede wszystkim w formalizmie religijnym – religie abrahamiczne, jak judaizm, chrześcijaństwo czy islam są to bardzo podobne. To sam Bóg zaprojektował kobietę do rodzenia dzieci swojemu mężczyznie i to sam Bóg domaga się, by była mu wierna. Niewierność wynikająca z lubieżności to rozwiązłość, która jest ciężkim grzechem i musi być odpowiednio karana, gdyż nieukarana grozi rozpadem zaprojektowanego przez Boga porządku.

W tej sytuacji wszystkie inne instytucje i kategorie kultury patriarchalnej de facto wynikają i obracają się wokół tego pierwotnego tabu związanego z seksualnością i podziałem ról płciowych. Te mocowane religijnie instytucje: małżeństwo i rodzina, a w efekcie: ród i plemię, a w konsekwencji – państwo czy nawet powstałe na jego bazie imperium – wszystkie utrzymują się dzięki tej pierwotnej strukturze wynikającej z konieczności prokreacyjnej i wynikającego z niej umocowanego religijnie systemu podziału ról płciowych.

Wszystko zaczęło się tu psuć w nowoczesności. Postęp techniczny i technologiczny pozwolił na stopniowe oddzielenie indywidualnego dobrobytu i bezpieczeństwa od czasochłonnych czynności absorbujących całą energię rodziny. Coraz więcej zasobów można było poświecać na edukację i powiększanie osobistych kwalifikacji. Gospodarka kapitalistyczna w zasadzie zrównała charakter pracy kobiet i mężczyzn. Jeśli mężczyźni nosili bele bawełny, to kobiety przędły z nich tkaniny – wszystko w ramach jednej fabryki i jednego systemu zmianowego. Towarzyszyła temu rosnąca samoświadomość kobiet i ich rosnące oczekiwania: wykonując podobną pracę oczekiwały podobnej zapłaty i w ogóle podobnych uprawnień. Lewicowe ruchy emancypacyjne domagające się przyznania kobietom praw wyborczych (sufraż) miały tu wsparcie doskonale wyedukowanych kobiet z klas wyższych a także co bardziej postępowych liberałów. Zarazem – wraz z postępem technicznym rosły koszty wojenne a wojny wiązały się z coraz większym zaangażowaniem wielkich mas społecznych. Śmierć milionów mężczyzn podczas I Wojny Światowej spowodowała gwałtowny wzrost zapotrzebowania na pracę kobiet w Europie kontynentalnej i w konsekwencji – zasadniczy wzrost ich siły politycznej. Zarazem – apokaliptyczny rozmiar strat wojennych spowodowanych wojną, jej niebywałe okrucieństwo (broń chemiczna, nieznana wcześniej artyleryjska wojna pozycyjna, itd.) nadwyrężyły religijność ludzi Zachodu. Już na przełomie XIX i XX wieku szerzy się na Zachodzie okultyzm, popularność zdobywają sekty gnostyckie i różne formy religijności Wschodu. Podczas I Wojny Światowej obserwujemy wręcz erupcję zainteresowani spirytualizmem. Wśród postępowo nastawionych elit intelektualnych Zachodu rośnie zwątpienie, czy wiara chrześcijańska jest w stanie zapobiec straszliwym wojnom. Rok przez zakończeniem I Wojny Światowej w Rosji wybucha rewolucja, w wyniku której w Europie pojawia się pierwsze państwo komunistyczne. Za jego sprawą po zmęczonym wojną kontynencie szerzy się pogląd, że to Kościół i religia stoją za barbarzyństwem imperializmów jako moralna podpora kapitalistycznego systemu społecznej niesprawiedliwości.

II Wojna Światowa ostatecznie zmienia świat Zachodu. Dawne instytucje monarsze praktycznie znikają. Związki pańswa z instytucjonalnym Kościołem ulegają daleko posuniętemu rozluźnieniu lub całkiem zanikają. W wielu krajaj do władzy dochodzą socjaliści. System powszechnego równouprawnienia kobiet staje się powszechny zarówno w zachodnich demokracjach jak i w pozostających pod wpływem Związku Radzieckiego krajach Układu Warszawskiego. Początkowo wydaje się jednak, że u podstaw niewiele się nie zmieniło. Po wojnie gospodarki ozdyskują siły, rodzi się bardzo wiele dzieci – całe tzw. pokolenie „bumersów” (baby boomers). Ale optymizm szybko się kończy. Świat wchodzi w okres atomowej histerii, wracają mroki wojny. Nad wszystkim kładzie się złowrogi cień nuklearnej zagłady.

Zarazem, w 1960 roku w USA zostaje dopuszczona do obrotu pigułka antykoncepcyjna „Enovid”. W Polsce pigułki antykoncepcyjne różnych marek zachodnich pojawiły się pilotażowo w obrocie w roku 1966 a w 1969 r. w naszym kraju wprowadzono „Femigen” – tabletkę antykoncepcyjną produkowaną licencyjnie już przez naszą Polfę. Za sprawą instrukcji Ministra Zdrowia z 1959 nadano przerwaniu ciąży w Polsce status praktycznie „na żądanie”, jako że znosiła ona nadzór lekarza nad ustaleniem zasadności przerwania ciąży z przyczyn społecznych i osobistych. Było to też normą w krajach zachodnich.

Wprowadzenie tabletki antykoncepyjnej ostatecznie burzy odwieczny porządek popędowej gospodarki patriarchatu. Mężczyźni tracą kontrolę nad seksualnością kobiet, a związek między seksem a prokreacją bardzo się rozluźnia. Kolejne powojenne pokolenie – pokolenie 1968 r. wykazuje już radykalnie lewicowe, pacyfistyczne i antyreligijne przekonania oraz w sposób nieograniczony korzysta z danej mu przez tabletkę antykoncepcyjną wolności seksualnej. Czołowi ideolodzy tego pokolenia: Herbert Marcuze, Wilhelm Reich, Michel Foucault czy Daniel Cohn-Bendit jednoznacznie wskazywali na kluczowy związek gospodarki popędowej człowieka z systemem społecznym. Rewolucja seksualna była wg nich jednym z koniecznych etapów „zmiany społecznej”, która jest nadrzędnym celem lewicy prowadzącym do budowy „lepszego” społeczeństwa. Herbert Marcuze poświęcił temu całą książkę „Eros i cywilizacja”. Można jednak powiedzieć, że proces, który eksplodował w 1968 r. wielkimi manifestacjami młodzieży praktycznie na całym Zachodzie był w takim samym stopniu wynikiem „praktyki teoretycznej” lewicowych ideologów, co spontanicznym wyrazem masowego pojawienia się nowej wrażliwości charakteryzującej się utratą wiary w możliwości człowieka, przekonaniem, że cywilizacja, to przede wszystkim opresja i zniewolenie jednostki – główne źródło jej cierpień. Że kluczowe znaczenie w życiu człowieka ma miłość – zwłaszcza w wymiarze zmysłowym (eros), że prawdziwą mądrość można znaleźć wyłącznie poza kulturą łacińską – zwłaszcza w buddyzmie i pogańskich kulturach matriarchalnych.

Niezależnie od przyczyn, od 1968 r. obserwujemy w świecie Zachodu kompletne załamanie się tabu kulturowego ograniczającego seksualność człowieka, zwłaszcza kobiet. W tym nowym świecie mężczyzni jedynie pozornie mają równe prawa. Dostęp do seksu jest w nim reglamentowany: albo mają talent, prestiż i pieniądze, żeby kobietę zdobyć, albo są kompletnie zdani jej „ochotę”. W niektórych krajach, jak w Szwecji czy Norwegii mężczyźni są nawet karani za korzystanie z płatnego seksu, podczas gdy równocześnie prostytucja kobiet jest coraz częściej widziana jako „sex-working” – jakoby normalny sposób zarobkowania, który tak samo jak inne zawody zasługuje na szacunek. W przypadku mężczyzn nadzwyczajnie wzrosło ryzyko zostania oskarżonym o gwałt lub molestowanie seksualne, które jest bardzo trudno oddalić w sytuacji, kiedy prawo nieomal automatycznie przyjmuje oskarżenie za zasadne jedynie na podstawie zeznania kobiety (a przynajmniej taki jest trend widoczny w prawie). Jednocześnie w wielu krajach Zachodu (a także i w Polsce) ustalenie ojcostwa za pomocą testów DNA na wniosek mężczyzny podejrzewającego, że nie jest ojcem dziecka swojej kobiety jest prawnie bardzo utrudnione lub wręcz niemożliwe. Mężczyzna pozostający w związku małżeńskim jest wprost uznawany za ojca dzieci żony i właściwie nie ma prawnych możliwości uznania przez sąd wyniku testu zaprzeczającego jego ojcostwu – nawet jeśli dostarczy inne dowody zdrady. Jest tak np. w większości stanów USA. W Niemczech próba ustalenia ojcostwa wykonana przez mężczyznę prywatnie bez zgody sądu podlega karze do 5 tys. euro, a we Francji do aż 15 tys. euro! W dodatku – sądy dopuszczają dowód w postaci wyniku testów DNA na ogół jedynie w bardzo wąskim przedziale czasu (np. do 6 miesięcy po urodzeniu dziecka) i to często jedynie za zgodą matki. Powszechny dostęp do aborcji zdejmuje też z kobiet kłopot zajmowania się niechcianym dzieckiem.

Skutkiem tego wszystkiego jest drastyczna zapaść demografii. Kobiety chcą, aby rodzenie i wychowanie dzieci potraktować jak ciężką pracę, za którą państwo powinno im wypłacać solidne pensje, ale nawet wówczas nie chcą podejmować decyzji o macierzyństwie w młodym wieku, kiedy są do tego najbardziej predestynowane. Wybierają karierę, podróże i przyjemności życia – trudno w sumie się dziwić. Mężczyźni zaś zaczynają uciekać w pornografię, gdyż seks z kobietą na nowych warunkach wydaje im się zbyt męczący i nader ryzykowny – konsekwencje napotkania „wrednej” partnerki mogą być tu wręcz opłakane. Pojawiła się też grupa „inceli” – mężczyzn seksualnie nieatrakcyjnych, nad którymi wisi klątwa „przegrywa” zasługującego jedynie na pogardę. Nikt się za nimi nie ujmuje, żadna lewica nie pisze, że są przez kobiety dyskryminowani za to, że są brzydcy i niezaradni.

Widzimy wyraźnie, że rozpad tabu kulturowego wokół seksualności kobiet ma poważne konsekwencje. Zarazem – ukształtowana postchrześciańsko kultura liberalna, która swoją misją uczyniła stałe wyszukiwanie i pokonywanie kolejnych obszarów „systemowej” dyskryminacji charakteryzuje się specyficzną buchalterią krzywdy i hierarchią ofiar. Działa to nieomal tak samo jak znany z czasów realnego socjalizmu system punktów za pochodzenie. W tym systemie rolę moralnego Schwarzcharakteru „architekta” systemu powszechnej opresji, jaką w tej optyce jest kultura, zajmują biali (cis)heteroseksualni mężczyzni a rolę umęczonych ofiar – czarnoskóre osoby niehetronormatywne. Między tymi skrajnościami jest całe spektrum „gradacji krzywdy”, która jest niczym opaska na ramieniu więźniów obozu koncentracyjnego. Jednak jeśli ktoś w ramach istniejącego systemu nie radzi sobie w zastanej roli może próbować ratunku starając się zmienić opaskę!

Relegowana z roli zasady regulacyjnej, sprywatyzowana seksualność, całkowicie oderwana od „tradycyjnych” ról płciowych stała się jednostkowym wyborem – jak moda. Tak samo, jak w przypadku mody – większość po prostu nawykła do pewnych ubrań i dobrze czuje się w „typowych” kreacjach, lecz tym, czym świat mody intelektualnie żyje nie są wcale te typowe, przeciętne kreacje, ale przeróżne ekstrawagancje i dziwactwa właściwe nielicznej „klasie kreatywnej”. Konserwatywna postawa w tym zakresie jest przez klasę kreatywną wyszydzana jako filisterska niechęć do indywidualizmu i nieprzeciętności. Powiedzenie komuś, że się nie uznaje jego wyboru w zakresie samookreślenia własnej płci będzie w tej sytuacji czymś podobnie nieeleganckim, jak powiedzenie jakiejś pannie siedzącej w kawiarni przy stoliku obok, że ma brzydką sukienkę – takich rzeczy się nie robi! Powiedzenie tego głośno i wielokrotnie będzie uznane, w zależoności od okoliczności za obrazę, mobbying lub – właśnie – za krzywdzącą, nieakceptowalną dyskryminację.

Otwiera to drogę dla tych, którzy podążają za modą – wystarczy „założyć” inną płeć, trochę przy tym podramatyzować i gotowe – otwiera się łatwa ścieżka „od zera do bohatera”! Nieheteronormatywność stała się kolejnym „środkiem wyrazu”, który współczesna kultura daje obywatelom do ręki w przekonaniu, że dzięki temu tworzy świat bardziej wolny i bardziej sprawiedliwy. Nieoczekiwanym tego skutkiem jest jednak nowy problem feminizmu: bezpieczna dotąd pozycja „ofiary systemu”, jaką przez dobre sto lat kobiety ekspoloatowały poprawiając swoją sytuację zderzyła się z falą cynicznych mężczyzn podających się za kobiety oraz z ekspansją zwykłych homoseksualistów, którzy z dnia na dzień zajęli nagle wyższą od kobiet pozycję na drabinie systemowej krzywdy. Jednak maszyna kultury jest już tak rozpędzona, że kobietom będzie bardzo trudno obronić się przed „emancypacją” coraz bardziej widocznych osób „transgenderowych”, które wręcz wygrały tu w totka i za sprawą żelaznej logiki tego mechanizmu zostały wywindowane na sam szczyt owej drabiny.

Proklamacja prezydenta Bidena jest jak mocny głos dzwonu ogłaszającego kolejną rundę wojny kulturowej wszystkich ze wszystkim. Tradycyjne feministki znalazły się, ku swemu największemu zdziwieniu, na marginesie razem z tymi paskudnymi samcami alfa jako „element reakcyjny” powstrzymujący wynikający z emancypacji postęp. Największe zwycięstwo kobiet – wolność seksualna, jaką zdobyły za sprawą pigułki antykoncepcyjnej i powojennej ewolucji kultury zmęczonej milionami ofiar nad Sommą i Mozą, Holocaustem i Wietnamem, kultury, która zwątpiła i w Boga i w Człowieka i postanowiła wymyślić się na nowo – obróciło się przeciw nim, gdyż sprywatyzowana płeć przestała być obiektywnym atutem a stała kolejną wymienną walutą – monetą nowego kapitalizmu, którą każdy może obracać do woli, jeśli tylko ma dość cynizmu lub desperacji, aby zdobyć się na deklaratywną tranzycję!

Dziś co drugi dzieciak w szkole „robi za transa”, co z miejsca gwarantuje mu specjalne, uprzywilejowane traktowanie i zwraca uwagę tak samo, jak markowe ciuchy i gadżety. O takich biją się dziś liczne organizacje pozarządowe, które z „działań antydyskryminacyjnych” uczyniły dobrze prosperujący biznes. Jeśli wyglądają dość ciekawie, to mają otwarte drzwi do mediów i reklamy, które także żyją ze sprzedaży każdego dziwactwa. Zarabiają na nich tysiące gabinetów pomocy psychologicznej i psychoterapii. „Specjaliści” piszą doktoraty dowodząc, że mieli rację: to opresyjny system białego patriachatu kazał im się ukrywać, oni tylko z lęku nie wynonali wcześniej „coming-outu” Hurra – osiągnęliśmy „widoczny postęp” i stworzyliśmy nowy „lepszy świat”!

Prezydent Biden zaczął celebrować „Dzień Widoczności Osób Trangenderowych” od początku kadencji, czyli od 2021 roku. W roku bieżącym 31 marca, to akurat Wielkanoc – czysty zbieg okoliczności, ale za to jaki wymowny! W oczach konserwatystów religinych, to jakby świętować Dzień Szatana w Wielkanoc, bo akurat – co za pech – w tym dniu wypadła. Ich perspektywa jest konfesyjna: to wszystko po prostu grzech i prowokacja Antychrysta! Czują, że proces, któremu się przeciwstawiają jest kluczowy dla kultury, lecz potrafią to wyrazić jednynie w języku konfesyjnym. Czują, że zasadnicza zmiana zachodząca w obrębie społecznej percepcji płci rozsadzi wszystki instytucje tradycyjnej kultury, którą uważają za wybitną i której chcą ze wszystkich sił bronić – ale nie mogą znaleźć języka, w jakim mogliby to wyrazić w sposób trafiający do świeckiego wyborcy. Ich język jest z innego porządku, tak samo jak ich kultura. Między nowym a staramy nie ma żadnego porozumienia. To, co się bowiem dzieje, to rozpad.

Destrukcja tabu seksualnego jest jak bomba atomowa nad Hiroszimą – ze starej kultury nie zostanie kamień na kamieniu! Nie ostanie się żadna instytucja: ani małżeństwo, ani rodzina, ani nawet kapitalizm. Co ostatecznie po nich nastąpi – tego nie wiem, ale perspektywy nie rysują się dobrze. Niewykluczone, że Zachód zapadnie się pod ciężarem wewnętrznych sprzeczności i inne, bardziej pasjonarne kultury, które nie uległy pokusie „taniej równości” nas zastąpią w roli liderów ludzkiej cywilizacji. Możliwe też, że aby zapanować nad narastającym chaosem nasza kultura upodobni się do chińskiej, że przyjmiemy model państwa totalnej elektronicznej inwigilacji, systemu kredytu społecznego i represji, które będą tłumić wszelkie odśrodkowe tendencje. Nie wiem, ale jestem raczej pesymistą a fakt, że proklamacja prezydenta Bidena wypadła w tym roku akurat w Wielkanoc widzę jako zły omen dla Ameryki. Nie dlatego, że być może przez to Biden przegra nadchodzące wybory, ale dlatego, że w takich okolicznościach ewentualne zwycięstwo Trumpa będzie w tym kraju początkiem kolejnej fali zamieszek na granicy wojny domowej, co doprowadzi USA na skraj przepaści.

Komentarze z Facebooka