Wielkimi krokami zbliża się wizyta prezydenta Bidena w Polsce. Niezależnie jak oceniamy jego prezydenturę, musimy mieć świadomość, że nie należy takiej wizyty traktować jako jakiejś wycieczki turystycznej — wizyta amerykańskiego prezydenta sygnalizuje głębszy proces, który będzie kontynuowany na szczeblu technicznym i potwierdza wcześniejsze ustalenia polityczne.
W USA toczy się obecnie trudna wewnętrzna debata na temat znaczenia wojny na Ukrainie dla globalnych interesów USA. Poglądy izolacjonistów, skłonnych do kompromisu z Rosją zderzają się z poglądami środowisk wyrażających globalną świadomość strategiczną. W naszym interesie leży, aby jak największy odsetek Amerykanów zrozumiał, że pozycja USA w świecie jest poważnie zagrożona, a od utrzymania amerykańskich wpływów w Europie zależą ich możliwości dalszego wpływania na sytuację globalną, utrzymania kontroli nad dostępem do zasobów i rynków zbytu oraz utrzymania prymatu dolara jako światowej waluty rezerwowej, co decyduje o być albo nie być amerykańskiej gospodarki.
Jeśli za oceanem zwycięży druga opcja — wojna na Ukrainie będzie w Waszyngtonie zrozumiana tak, że tym, co najbardziej zagraża amerykańskiej pozycji w Europie, jest nawracająca współpraca na osi Paryż — Berlin — Moskwa, której skutkiem jest wzrost potęgi Niemiec i Rosji prowadzący, przy aplauzie Francji, do wypychania USA z Europy.
Jeśli ktoś w Polsce łudził się jeszcze niedawno, że dla Polski korzystny byłby scenariusz „wakarowski” (chodzi o przedwojennego prawnika i ekonomistę Włodzimierza Wakara, który w swoim czasie propagował podobne idee geopolityczne) mocujący naszą politykę w roli państwa tranzytowego, co rzekomo gwarantowałoby nam dekady prosperity, to chyba dziś nie ma już wątpliwości, że z Rosją — putinowską czy nie — żadnych szans na podobną konfigurację nie ma. I raczej nie ma też takich szans z Niemcami, skoro pomimo oczywistych sygnałów kraj ten stale wpada w pułapkę własnej nieomylności.
Chcemy czy nie — naszym losem jest bycie klinem rozdzielającym Eurazję, niewygodnie umocowanym w strefie zgniotu między dążącymi do kontrolowania tego kontynentalnego „wąskiego gardła” Rosją i Niemcami. Próżnia strategiczna powstała po upadku I Rzeczpospolitej nie daje się od wieków zasypać i wciąż to właśnie nasza część Europy jest jej najbardziej zapalną częścią. Chociaż tym razem wojna wybuchła nie u nas, ale na Ukrainie — ma wielki potencjał do eskalacji na cały pomost bałtycko-czarnomorski.
Decydujące znaczenie dla przyszłości Polski będą miały: waleczność Ukraińców oraz determinacja USA we wspomaganiu ich walce.
Napiszę to wyraźnie — wspomaganiu przede wszystkim naszymi rękami!
Polska musi szalenie uważać, żeby nie dać się Amerykanom wypuścić w maliny, ale zarazem — to właśnie Polska ma najbardziej żywotny interes w tym, aby Ukraina nie padła, a przynajmniej, żeby nie padła cała, żeby przynajmniej jej zachodnia część została utrzymana poza kontrolą Rosjan czy też zależnego od Rosjan reżimu.
Nasze cele są zatem trojakie:
1) Uzyskać od Amerykanów wyraźnie i głośno wypowiedziane gwarancje strategiczne w zakresie nuklearnym. Musi być jasno i stanowczo powiedziane i poparte odpowiednią sygnalizacją w wymiarze obronnym, że USA zareagują przynajmniej symetrycznie na jakąkolwiek atak na terytorium Polski — także atak bronią masowego rażenia. Mówiąc po ludzku — nad Polską muszą zacząć latać amerykańskie bombowce strategiczne z bronią jądrową gotową do użycia, sygnalizując Rosjanom, że to nie są przelewki.
2) Polska musi uzyskać pomoc materialną konieczną do opanowania pogarszającej się sytuacji związanej z napływem uchodźców ukraińskich oraz ponoszeniem innych kosztów wojny w Ukrainie.
3) Amerykanie muszą nadal wspierać Ukrainę w zakresie dostaw amunicji, sprzętu wojskowego i logistyki z wykorzystaniem terytorium Polski.
4) Wobec dezynwoltury Niemiec i jawnej już obstrukcji Węgier (oż, jakaż hańba, Wiktorze Orbánie!) – Amerykanie muszą nam pomóc zawiązać pomocniczy pakt wojskowy krajów bezpośrednio zagrożonych agresją rosyjską. Amerykanie muszą nas aktywnie wesprzeć w zakresie koncepcyjnym i organizacyjnym oraz dać nam osłonę strategiczną na wypadek, gdyby sojusz ten zdecydował się na kolektywne włączenie się w obronę Ukrainy na przykład w słynnej formule Kaczyńskiego (misja pokojowa). Celem jest niedopuszczenie do zajęcia zachodniej Ukrainy przez Rosję, gdyby doszło do takiego zagrożenia.
To są cztery krytyczne elementy konieczne dla powstrzymania osłabionej dziś Rosji przed odbudową swojej potęgi i powrotu Niemiec i Francji do „business as usual” z Rosją w krótkim czasie po upadku Ukrainy. Powrót do takiej konfiguracji, kiedy Rosja połknęłaby już Białoruś i Ukrainę, byłby dla Polski zabójczy.
Trzeba sobie zwłaszcza w pełni uświadomić, że pomimo gromkich deklaracji, nie mamy wciąż dość wyraźnych sygnałów ze strony Francji i Niemiec, że ich polityka wobec Rosji uległa trwałemu przestawieniu. Wręcz przeciwnie — widzimy wiele niepokojących znaków, że mamy tu raczej do czynienia z ostrożnym wyczekiwaniem, niebyt chętnym dostosowywaniem się do płynącej z Waszyngtonu presji i powstrzymywaniem się od bolesnej dla Moskwy stanowczości. Berlin i Paryż zdają się rozumieć, że wynik wojny na Ukrainie nie jest jeszcze przesądzony, że Rosja nie wyczerpała jeszcze wszystkich swoich możliwości i że w związku z tym nie należy jeszcze całkowicie zrywać z nią kontaktów. Zarówno sugestie prezydenta Macrona explicite wypowiedziane w stronę francuskich przedsiębiorców, aby nie wycofywali się z Rosji, jak i ogólnie głębokie uzależnienie gospodarek państw Zachodu od surowców rosyjskich każą tu zachowywać najdalej idący sceptycyzm.
Szczególnym wyzwaniem w Polsce jest przekonanie tej części opinii publicznej, która uwierzyła w oświeceniowy „wieczny pokój”, którego gwarantem miałaby być Unia Europejska, że pomimo licznych więzi, jak łączą nas z zachodem Europy, dzieli nas z nim niestety dość trwale owa fundamentalna różnica interesów strategicznych na kierunku rosyjskim. Czas, aby zwłaszcza ta najbardziej proeuropejska, zapatrzona w Niemcy, część Polaków zechciała zauważyć, że asertywna, zagrażająca Polsce, rewizjonistyczna czy imperialna Rosja po każdym upadku staje na nogi przede wszystkim dzięki pomocy dogadujących się z nią ponad naszymi głowami Niemiec. Od czasów Katarzyny II niewiele się tutaj zmieniło.
Komentarze z Facebooka