Krótko i na temat – na czym polega polityka Trumpa i dlaczego nastąpuje rozejście się wektorów polityki zagranicznej Polski i USA.

Po II Wojnie Światowej Amerykanie uzyskali dominującą pozycję w świecie, którą potwierdził upadek głównego oponenta w postaci ZSRR w 1991 r.

Na czym amerykańska dominacja polegała?

Polegała oczywiście na tym, że już przed II WŚ USA były największą gospodarką świata a w wyniku dwóch następujących po sobie wielkich wojen straciły na znaczeniu dawne przemysłowe mocarstwa europejskie, przede wszystkim Wielka Brytania i Niemcy a wyłoniło się espansjonistyczne mocarstwo radzieckie, którego potęga urosła dzięki ogromnym transferom finansowym i technologicznym, którymi USA zasiliły Związek Radziecki w ramach walki z hitleryzmem. Co więcej – potęga ta urosła jeszcze bardziej w wyniku przejęcia przez ZSRR majątku i zasobów przemysłowych Niemiec, które znalazły się w rosyjskiej strefie okupacyjnej, w co należy także wliczyć Dolny i Górny Śląsk, które były drugim po Zagłębiu Reńskim centrum przemysłowym III Rzeszy.

Już w 1944 r. Amerykanie zaproponowali swoim aliantom (wówczas także wciąż Związkowi Radzieckiemu, który odrzucił propozycję) złożoną konstrukcję światowego systemu walutowego zwaną porozumieniem z Bretton-Woods (od nazwy hotelu w okolicach Góry Waszyngtona w stanie New Hampshire w USA).

Propozycja ta sprowadzała się do ustanowienia dolara amerykańskiego (wówczas mającego jeszcze oparcie w złocie) jako globalnej waluty rozliczeniowo-rezerwowej, ustanowienia Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju, który miał posłużyć jako źródło finansowania odbudowy państw-sygnatariuszy ze zniszczeń wojennych, oraz utworzenie przy ONZ Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF), którego celem była koordynacja międzynarodowej wymiany walutowej oraz udzielanie w ramach specjalnych umów pożyczek dolarowych w zamian za depozyt własnej waluty, które musiały być później odkupione za dolary.

Jednym słowem, porozumienie z Bretton Woods mocowało Amerykę jako globalnego dostarczyciela płynności finansowej. Każdy kraj, który potrzebował kupić lub sprzedać duże ilości jakiegoś towaru nie musiał się odtąd martwić w jaki sposób i w jakiej walucie transakcja ta ma być rozliczona, bo rozliczano się w dolarach.

Jeśli zatem ktoś we Francji potrzebował kupić dużą ilość ropy naftowej, to udawał się do swojego banku, gdzie wymieniał franki na dolary. Jeśli bank we Francji nie miał pod ręką wystarczającej ilości dolarów i nie mógł ich sam szybko pożyczyć od innych banków czy instytucji finansowych, to zwracał się do Francuskiego Banku Centralnego. Jeśli i ten nie miał dostatecznej rezerwy dolarowej, to zwracał się do Amerykańskiej Rezerwy Federalnej, gdzie dokonywano tzw. swapu, czyli zawierano umowę czasową, w ramach której FED wymieniał franki za dolary po określonym kursie. Po upłynięciu umownego czasu – transakcja była odwracana i waluty wracały do swoich emitentów. Kursy walut do dolara były określone sztywno a kraje-sygatariusze Bretton-Woods były zobowiązane do ich utrzymywania powstrzymując inflację swoich walut (musiała się mieścić w określonych ramach).

Amerykańska Rezerwa Federalna gwarantowała, że dolarów nigdy nie zabraknie, gdyż w razie konieczności mogła je zawsze dodrukować. Nie musiało to prowadzić do inflacji waluty amerykańskiej, gdyż wzrost ilości dolarów w obiegu wynikał wyłącznie ze wzrostu obrotu towarowego – jednym słowem, dolarów nigdy nie było „za dużo”, ale akurat tyle, ile wynikało z konieczności obsłużenia jednoczesnych transakcji w danym okresie czasu. W warunkach szybko rosnącej po wojnie światowej gospodarki działało to całkiem dobrze. Zarazem – przywiązanie kursu dolara do złota po sztywnym kursie 35 dolarów za uncję było źródłem pewności, że waluta amerykańska ma wysoką wartość.

Zarazem jednak, ta wysoka i pewna wartość dolara nadawała mu cechy waluty rezerwowej. Zamiast kupować złoto – podmioty mogły lokować swoje oszczędności w dolarach lub kupować amerykańskie obligacje skarbowe, co pozwalało Amerykanom na łatwą możliwość kredytowania swojej gospodarki po minimalnych kosztach.

System ten był dla USA wyjątkowo korzystny, więc nic dziwnego, że Amerykanie – zwłaszcza biorąc pod uwagę konfrontację z radzieckim a później też i chińskim komunizmem – przyjęli rolę „dostarczyciela globalnego bezpieczeństwa”, w szczególności – dzięki potędze swojej floty – gwarantującego bezpieczeństwo światowej żeglugi towarowej, w sensie – zapewnienia, że kluczowe szlaki morskie nie zostaną przez kogoś zablokowane a różne podmioty nie będą w stanie skutecznie uprawiać piractwa czy żądać od przewoźników okupu.

Częścią systemu z Bretton Woods były też Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu (GATT) prekursor Światowej Organizacji Handlu, który Amerykanie narzucili spodziewając się wielkich zysków z eksportu towarów i usług do odbudowywanych po wojnie krajów. Układ ten wprowadzał tzw. zasadę równego uprzywilejowania, która oznaczała, że zasady przyjęte w obrocie handlowym dotyczą wszystkich państw uczestniczących w traktacie w tym samym stopniu. Dzięki temu kraje Zachodu i kraje z Zachodem stowarzyszone utworzyły obszar niskich ceł i taryf odgraniczając się od bloku sowieckiego. Co ciekawe – kiedy układ GATT powstawał w 1947 r. – jednym z jego 23 członków-założycieli była… Czechosłowacja, która jednak w praktyce w okresie zimnej wojny nie mogła korzystać z jego udogodnień.

W drugiej połowie lat 60-tych XX w. system z Bretton Woods zaczął się chwiać. Po pierwsze światowa gospodarka urosła na tyle, że FED miała coraz większe trudności z pokryciem ilości krążącego dolara w złocie. Po drugie – gospodarki Niemiec i Japonii zostały odbudowane a kraje te zacząły szybko zwiększać swój udział w gospodarce światowej, co spowodowało, że udział USA w globalnym obrocie spadł z 35% do 27%. Co więcej – Wielka Brytania, Francja, Szwajcaria i Kanda miały wówczas duże trudności z utrzymaniem kursu swoich walut do wysoko wycenianego dolara, co zmuszało je do znaczących pożyczek dolarowych, co wyraziło się w ujemnym bilnasie płatnicznym USA (większą ilością dolarów wypływających niż wpływających do amerykańskiej gospodarki) i skutkowało dodatkową presją na jego wymienialność wobec złota. Ostatecznie, do załamania się systemu przyłożyły się wojny w Korei i Wietnamie oraz zamknięcie Kanału Sueskiego w związku z wojną między Izraelem i Egiptem, co pociągnęło za sobą ogromne wydatki rządu USA. FED nie był już w stanie utrzymać kursu dolara wobec złota i powstrzymać jego inflacji. 15 sierpnia 1971 r. prezydent Richard Nixon ogłosił zakończenie gwarantowanej dotąd wymienialności dolara na złoto. Tak skończył się powojenny „Złoty Wiek Kapitalizmu”.

Jednak korzyści z dolarowego systemu walutowego oraz wciąż wielka dominacja wojskowa i gospodarcza Amerykanów były tak wielkie, że świat szybko przystał na rozwiązanie, w którym właściwie prawie wszystko zostało po staremu, ale dolar nie był już oparty w złocie, lecz stał się tzw. pieniądzem fiducjarnym, którego wartość jest oparta wyłącznie na sile gospodarczej i zaufaniu do emitenta.

Napisałem „prawie wszystko”, gdyż Amerykanie musieli jednak pogodzić się z tym, że skoro nie są już w stanie utrzymywać stałego kursu dolara wobec złota, to musi być wprowadzony nowy system wyceny wartości walut. 19 marca 1973 r. władze najważniejszych uczestników międzynarodowego systemu walutowego ogłosiły upłynnienie kursów swoich walut, co uznaje się powszechnie za początek ery płynnych kursów walutowych. Tak powstał współczesny system zarządzanego kursu płynnego (managed float), gdzie kursy walut są uzgadniane na rynku walutowym.

Już w 1971 r. giełda Chicago Mercantile Exchange (CME) otworzyła wyspecjalizowany oddział International Monetary Market (IMM), będący odpowiedzią na rozpad systemu Bretton Woods i poprzednikiem zdecentralizowanego rynku Forex uruchomionego dwa lata później.

Powstanie IMM, to zarazem początek współczesnej spekulacji walutowej, co pociągnęło za sobą pilną potrzebę sekuratyzacji. Już w 1972 r. na IMM zezwolono na zawieranie pierwszych na świecie kontraktów terminowych (futures), co zapoczątkowało szerokie rozpowszechnienie się tzw. instrumentów pochodnych na rynkach finansowych. Instrumenty te są ryzykowne, ale oferują ogromne stopy zwrotu trafionej inwestycji. W 1973 r. – w związku z koniecznością obsługi rynku Forex powstał system rozliczeń międzybankowych SWIFT – początkowo jako usługa teleksowa.

Zaprojektowany tak w 1973 r. mechanizm walutowy działał zgodnie z założeniami przez całe lata 70-te XX w. i został potwierdzony tzw. porozumieniami jamajskim w 1978 r. pomimo znacznego wzrostu inflacji spowodowanego kryzysem naftowym. Rok wcześniej banki wprowadziły nowy bezpieczny elektroniczny standard wymiany wiadomości w ramach systemu SWIFT. W 1981 Reuters prowadził usługę elektroniczną „Monitor Dealing Service” umożliwiającą dealerom walutowym handel za pomocą terminali wideo, co wraz z ugruntowaniem prawnym rynków walutowych i ich integracją z rynkami kapitałowymi uruchomiło lawinę, która zabiła Amerykę.

Po pierwsze dominacja dolara w rezerwach światowych i rozliczeniach międzynarodowych sprawiła, że ogromna część globalnych transakcji handlowych, inwestycyjnych i finansowych była denominowana w dolarach. To zwiększyło popyt na amerykańskie aktywa finansowe, w tym akcje notowane na Wall Street, ponieważ inwestorzy na całym świecie potrzebowali dolarów do rozliczeń i przechowywania wartości. Po drugie, ogromna płynność kapitału uzyskana za pomocą rozliczeń elektronicznych spowodowała wzrost zainteresowania inwestorów rynkiem finansowym i usługami bankowymi jako alternatywą wobec tzw. realnej gospodarki. Rynki finansowe i sektor bankowy oferowały wysokie i szybkie zwroty z inwestycji przy minimalnych nakładach – inaczej niż w przypadku inwestycji w przedsiębiostwa, które musiały liczyć się wymogami aministracyjnymi, związkami zawodowymi, i w których ulokowany kapitał był trudny do odzyskania.

Pierwszy na zmiany zareagował nowy prezes firmy General Electric (GE) – Jack Welch. Strategia biznesowa Jacka Welcha w latach 80. XX wieku była rewolucyjna i radykalna, skupiająca się na trzech głównych filarach: downsizingu (redukcji zatrudnienia), agresywnych fuzjach i przejęciach oraz finansyzacji. Welch objął stanowisko prezesa General Electric (GE) w 1981 roku i wprowadził zmiany, które całkowicie odmieniły firmę oraz miały szeroki wpływ na amerykański biznes.

Welch był zwolennikiem radykalnego ograniczania zatrudnienia, wierząc, że mniejsza liczba pracowników to niższe koszty i wyższe zyski, co przekłada się na wzrost wartości akcji GE. Wprowadził system corocznej oceny pracowników, w którym dolne 10% były zwalniane – tzw. „ranking zwolnień” (forced ranking). Ponadto promował offshoring i outsourcing, przenosząc miejsca pracy do krajów z tańszą siłą roboczą, co przyniosło mu przydomek „Neutronowego Jacka” – likwidującego miejsca pracy, ale pozostawiającego infrastrukturę nietkniętą. Ta strategia doprowadziła do znacznego zmniejszenia liczby miejsc pracy w przemyśle amerykańskim i zmieniła GE z lojalnego pracodawcy w firmę, gdzie nawet długoletni pracownicy mogli nagle stracić zatrudnienie.

Welch przekształcił GE z tradycyjnego producenta przemysłowego w konglomerat składający się z wielu, często niepowiązanych ze sobą przedsiębiorstw. W latach jego prezesury GE przeprowadził około 1000 przejęć, wydając na ten cel około 130 miliardów dolarów, jednocześnie sprzedając ponad 400 firm. Welch dążył do tego, aby każdy biznes GE był numerem jeden lub numerem dwa w swojej branży. Jeśli firma nie spełniała tego kryterium, była sprzedawana lub likwidowana. Ta polityka „napraw, zamknij albo sprzedaj” pozwoliła GE na konsolidację rynku i ekspansję w różnych sektorach, ale zarazem spowodowała niestabilność i utratę kompetencji.

Jack Welch był również zwolennikiem maksymalizacji wartości dla akcjonariuszy, co przejawiało się m.in. w zwiększaniu wykupu akcji i wypłat dywidend. Pod jego rządami GE stało się najbardziej wartościową firmą na świecie, a inwestorzy byli hojnie wynagradzani. Jednocześnie wzrosła koncentracja bogactwa, a wynagrodzenia zarządów, w tym samego Welcha, osiągnęły rekordowe poziomy. W ciągu jego kadencji akcje GE zwiększyły wartość z 14 miliardów do ponad 600 miliardów dolarów, co uczyniło go „gwiazdą” a jego model biznesowy został przyjęty przez większość dużych firm amerykańskich. Nastąpił też gwałtowny wzrost różnic płacowych między kadrą zarządzającą a zwykłymi pracownikami.

W 1988 roku powstała spółka GE Capital, która stała się główną jednostką finansową koncernu a jej działalność obejmowała detaliczne i komercyjne usługi kredytowe i bankowe, co było wyrazem wspomnianego przesuwania się aktywności biznesu amerykańskiego w stonę bankowości i finansów kosztem działalności produkcyjnej. Rok później upadł Związek Radziecki co oznaczało, że zniknął ostatni powód strukturalny, dla którego amerykański kapitał czuł się jeszcze jakoś zobowiązany wobec swojej bazy narodowej. Skutkiem tego było w latach 90-tych XX w. wyprowadzenie lwiej części produkcji poza USA – przede wszystkim do Meksyku i krajów azjatyckich. Na fali tego „sukcesu”, kiedy Jack Welch akurat odchodził ze stanowiska w 2001 r. administracja George’a W. Busha zgodziła się na przyjęcie Chin do Światowej Organizacji Handlu.

Pierwsza dekada XXI wieku to akurat czas wczesnej młodości JD Vance’a opisany w jego głośnej „Elegii dla Bidoków”. To czas ostatecznego upadku przemysłowego rdzenia Ameryki, która zaczęła wówczas rozwijać model „gospodarki XXI w.”, czyli gospodarki opartej na usługach. Jej siłą napędową był kapitał z Wall Street (wschodnie wybrzeże) oraz technologie informatyczne Doliny Krzemowej (zachodnie wybrzeże). Przemysłowe wnętrze kraju, czyli zlewnia Missisippi zostało kompletnie opuszczone, gdyż szybko rosnące firmy technologiczne lokowały produckję w Chinach, gdzie w rejonie delty Rzeki Perłowej wytworzony został cały ekosystem wdrożeniowy dostosowany do szybko zmieniających się oczekiwań rynku konsumenckiego. Bogaciły się firmy, bogaciły się rynki finansowe, ale amerykańskie społeczeństwo szybko biedniało.

Zarazem rok 2001 to atak na WTC i początek „Wojny z Terrorem”, która podobnie jak wcześniej Wietnam oznaczała potężne wydatki państwa i skokowy wzrost jego zadłużenia. Amerykanie pozbawieni własnej wytwórczości, ale przyzwyczajeni do wysokiego poziomu życia zaczęli żyć na kredyt, ale nastroje społeczne szybko się polaryzowały. W 2008 r., tuż przed wybuchem kryzysu bankowego dziennikarz Bill Bishop napisał książkę pt. „Wielkie sortowanie”, w której opisywał narastający proces grupowania się Amerykanów wg podziałów politycznych: Republikanie coraz bardziej chcieli mieszkać obok Republikanów a Demokraci – obok Demokratów.

Wspomniany kryzys finansowy 2008-2009 związany z niespłacalnymi kredytami hipotecznymi zrujnował ogromne masy Amerykanów, którzy utraciwszy pracę nie byli w stanie latami znaleźć nowej gwarantującej konieczne do utrzymania stylu życia dochody. Zainteresowane ciągłymi wzrostami akcji banki chętnie udzielały kreydtów hipotecznych bez pokrycia a wykreowana tak bańka na rynku mieszkaniowym napędzała wzrost produktu krajowego brutto o 2% rocznie. Jednak był to wzrost spekulacyjny, gdyż w tym czasie nie zwiększały się znacznie wynagrodzenie ani populacja amerykańskich rodzin. Tymczasem w ciągu jednej dekady zadłużenie amerykańskich gospodarstw domowych wzrosło z poziomu 40% PKB do ponad 100% PKB. Wszystko dlatego, że Amerykanie, wobec łatwej dostępności i taniości kredytu, masowo zaczęli kupować domy, a nawet po kilka i traktować je jako pewną lokatę kapitału. Zarazem, presja inflacyjna spoowdowana wydatkami wojennymi USA oraz wysokimi kosztami huraganów Katrina i Rita, które spustoszyły region Zatoki Meksykańskiej spowodowały, że FED zaczął podnosić stopy procentowe. W listopadzie 2006 r. sięgnęły one już 5,25%, co spowodowało znaczące zwiększenie obciążeń odsetkowych. Popyt na nowe mieszkania zaczął gwałtownie spadać, co odbiło się na wycenie zależnych od tego popytu sekuratyzacyjnych instrumentach pochodnych – straty banków powiązanych z funduszami hedgingowymi sięgnęły miliardów dolarów. 15 września 2008 czwarty co do wielkości bank inwestycyjny w USA – Lehman Brothers – po bezowocnej próbie uzyskania pomocy od banku centralnego USA (Fed), zmuszony został ogłosić upadłość. Tydzień wcześniej Fed zgodził się przejąć dwa przedsiębiorstwa ubezpieczeniowo-pożyczkowe z ogromnymi długami sięgającymi kilku miliardów USD, tj. Fannie Mae i Freddie Mac. Upadek tych dwóch przedsiębiorstw skutkowałby ogromnym kryzysem finansowym na całym świecie. Z tego samego powodu Fed, w porozumieniu z Ministerstwem Skarbu, zdecydował dzień później o dokapitalizowaniu największego przedsiębiorstwa ubezpieczeniowego na świecie – AIG, które również chyliło się ku bankructwu. Przeznaczono na to kwotę 85 miliardów USD. W obliczu narastającego kryzysu finansowego w USA, Henry Paulson wprowadził program ratunkowy, m.in. przekazując miliardowe dotacje państwowe na ratowanie zagrożonych instytucji finansowych (banku Bear Stearns, gigantów rynku kredytów hipotecznych Fannie Mae i Freddie Mac oraz potentata ubezpieczeniowego AIG). W następstwie bankructwa Lehman Brothers oraz zagrożenia upadłością kolejnych amerykańskich i europejskich banków, doszło w kolejnych tygodniach do kryzysu zaufania na rynku międzybankowym. Banki przestały sobie pożyczać pieniądze z powodu obaw o niewypłacalność. Spadek aktywności rynku pieniężnego najbardziej odczuły te banki, których struktura finansowania była w znacznym stopniu oparta na depozytach instytucji finansowych.

Amerykański kryzys hipoteczny szybko przeniósł się na kontynent europejski na skutek zaangażowania banków europejskich w proces sekurytyzacji. Rynek obligacji sekurytyzowanych i strukturyzowanych instrumentów kredytowych załamał się. Instytucje finansowe posiadające trudno zbywalne papiery sekurytyzowane w związku ze spadkiem popytu nie były w stanie dokonać sprzedaży swoich aktywów. Inwestorzy zaczęli wycofywać środki z funduszy hedgingowych, co wywołało gwałtowny wzrost podaży instrumentów CDS, CDO i innych złożonych instrumentów finansowych. W dalszej kolejności fundusze inwestycyjne utraciły wypłacalność z powodu zaangażowania w papiery wartościowe zabezpieczone taniejącymi nieruchomościami. Gwałtowna wyprzedaż przerodziła się w panikę. Kolejne złe informacje przyszły ze strony producentów samochodów. Ustała akcja kredytowa banków, co spowodowało w październiku załamanie sprzedaży samochodów, finansowanej głównie kredytami. Największe koncerny samochodowe Chrysler, General Motors, Ford i Volkswagen zapowiedziały znaczne zwolnienia. Wcześniej banki ogłosiły redukcje zatrudnienia, w samej Wielkiej Brytanii pracę straciło kilkadziesiąt tysięcy finansistów. Tym samym kryzys finansowy rozprzestrzenił się na resztę gospodarki. Ogromne zadłużenie osobiste Amerykanów w połączeniu z rosnącym bezrobociem spowodowały spadek konsumpcji. Zarazem, dodruk dolarów przez Fed spowodował nadpłynność na światowych rynkach finansowych – zarówno akcji, jak i na giełdach surowcowych, a świeży kapitał był używany do spekulacji na ogromną skalę, co spowodowało wywindowanie cen surowców. W styczniu 2010 ceny surowców wzrosły: tony miedzi do prawie 10 000 USD, baryłki ropy do blisko 100 USD, a uncji złota do ponad 1400 USD. Było to motorem przede wszystkim dla gospodarek chińskiej i rosyjskiej dostarczających światu większość koniecznych surowców.

W skutek kryzysu do 2012 roku zadłużenie USA osiągnęło rekordowe poziomy, przekraczając 100% PKB, co było efektem rosnącego deficytu budżetowego i spowolnienia gospodarczego. Zarazem jednak – niski wzrost gospodarczy przełożył się na stosunkowo niewielki wzrost inflacji na rynku amerykańskim a nieobciążony inflacją dolar zaczął się umacniać jako bezpieczna przystań inwestorów w czasie globalnej niepewności, co dodatkowo spowalniało wzrost gospodarki amerykańskiej z powodu trudności w eksporcie towarów w warunkach wysokiego kursu dolara. Wobec tego, te amerykańskie przedsiębiorstwa, które jeszcze nie przeniosły produkcji za granicę znalazły się pod dodatkową presją – Ameryka zaczęła tracić miejsca pracy w jeszcze bardziej przyspieszonym tempie. W ten sposób w drugiej dekadzie XXI w. USA stały się obszarem tzw. „gig economy” – państwem, w którym ogromna część zatrudnionych pracuje w usługach na umowach dorywczych, bez zdolności kredytowej i z wysokim zagrożeniem bezdomnością a import dóbr konsumpcyjnych dwukrotnie przeważa nad eksportem, co jest źródłem stale powiększającego się deficytu handlowego USA. Głównymi zaś motorami wzrostu gospodarki USA stały się usługi prawne, finansowe, ubezpieczeniowe, konsultingowe i informatyczne, ochrona zdrowia, handel detaliczny, przemysł zbrojeniowy oraz rolno-spożywczy. Wywołany tym trwały deficyt spowodował dalszy wzrost zadłużenia, które wynosi obecnie prawie 130% PKB a odsetki od tego długu sięgają już prawie 3% PKB i przekraczają wzrost gospodarczy tego kraju. Procesy te spowodowały ogromny wzrost nierówności dochodowych w Ameryce. Najbogatszy 1% Amerykanów posiada około 30% całkowitego majątku kraju, a najbogatsze 0,1% kontroluje około 14% majątku. Z kolei 10% najbogatszych obywateli kontroluje aż 66% całkowitego bogactwa USA. Natomiast biedniejsza połowa społeczeństwa ma zaledwie około 2,6% majątku, co pokazuje ogromną przepaść majątkową. Zarazem według najnowszych danych aż 11-13% ludności USA znajduje się poniżej oficjalnego progu ubóstwa. Wskaźnik Giniego dla USA wynosi około 0,42, co wskazuje na nierówność dochodową porównywalną do krajów rozwijających się. Rząd amerykański od lat stara się ograniczać rosnącą biedę za pomocą różnych programów socjalnych (bony spożywcze, dopłaty do programów opieki medycznej, bony edukacyjne, itd.), ale to po pierwsze kropla w morzu potrzeb a po drugie – ogromny koszt dla państwa. W 2022 roku wydatki na świadczenia z tytułu ochrony socjalnej wyniosły 20,6% PKB i stanowiły aż 60% wydatów budżetu USA.

Podsumowując:

Ład powojenny i ustanowienie dolara jako globalnej waluty rozliczeniowej i rezerwowej spowodowały w warunkach postępu technologii informatycznych umożliwiających natychmiastowe transakcje bankowo-finansowe nadpłynność dolara, przesunięcia się kapitału w stronę usług bankowo-finansowych, skoncentrowanie na rynku akcji i instrumentów pochodnych kosztem realnej gospodarki. Nastąpił odpływ miejsc pracy z USA i degradacja miejscowego przemysłu. Przekredytowanie amerykańskiego konsumenta spowodowało w 2008 r. globalny kryzys finansowy, z którego Ameryka wyszła jeszcze bardziej osłabiona, gdyż pomimo kryzysu dolar pozostał wciąż mocny, co zahamowało eksport i przyczyniło się do dalszej ucieczki przemysłu za granicę. Kapitał amerykański jest w większości prywatny i całkowicie zglobalizowany – mało zainteresowany inwestycjami w kraju, który stał się przede wszystkim konsumentem żyjącym z narastającego długu, powiększanemu w nieograniczony sposób dzięki nadzwyczajnemu statusowi dolara. Różne nietypowe okoliczności takie jak wojny, kataklizmy naturalne i kryzysy znacząco przyspieszały destabilizację systemu, który w czasie drugiej kadencji Baraka Obamy już całkowicie stracił sterowność. Do tego doszły manipulacje kursem walutowym realizowane przez różne rządy, przede wszystkim rząd chiński, aby zapewnić konkurencyjność własnej gospodarki podobnie, jak działo się to przy okazji wspomnianego już pierwszego kryzysu dolara. Teraz jednak, ponieważ dolar nie był oparty w złocie, ale był pieniądzem fiducjarnym, nie spowodowało to jego załamania się, ale jedynie dalszy wzrost deficytu handlowego USA. Chiny umiejętnie stosują kilka instrumentów związanych z centralnym zarządzaniem polityką finansową – przede wszystkim dokonując interwencyjnego zakupu dolarów, kiedy kurs ich waluty rośnie, wyznaczając kurs juana (renminbi) metodą zarządzaną z dwuprocentowym pasmem wahań (rodzaj bufora umożliwiającego władzom chińskim „udawanie”, że juan jest słabszy niż w istocie jest), supując duże ilości dolarów i innych walut obcych (głównie w formie obligacji skarbowych USA), co stale wzmacnia kurs dolara niezależnie od doraźnych wahań, utrzymując relatywnie niskie stopy procentowe ograniczając atrakcyjność juana jako waluty inwestycyjnej oraz stosując restrykcje na przepływ kapitału, ograniczając w ten sposób wymianę walut dla celów inwestycyjnych, co osłabia juana. Jednak kolejne administracje amerykańskie unikały eskalowania tych problemów z powodu nacisków lobbystycznych wielkich korporacji (znane przykłady, to: Apple, Walmart, General Motors, Boeing, Nike, Intel, Qualcomm, Microsof, GE, Caterpillar, Starbucks), które korzystały z taniego importu z Chin oraz z taniej produkcji zlecanej w Chinach. W ten sposób w 2024 roku Amerykanie znaleźli się w sytuacji katastrofalnej, co zostało skonsumowane przez Donalda Trumpa, który wygrał wybory po raz drugi i wraz ze swoimi doradcami ekonomicznymi: Peterem Navarro i Stevenem Mnuchinem w nader szczególny sposób dokonał interpretacji zaistniałej sytuacji:

  • głowną przyczyną problemów USA jest lansowana przez liberałów globalizacja,
  • Ameryka właściwie nie ma przyjaciół, ale ma arcy-wroga (Chiny) oraz cynicznych, żerujących na amerykańskiej naiwności pseudosojuszników,
  • aby przezwyciężyć deficyt handowy Ameryka musi wprowadzić asymetryczne, zaporowe cła importowe i w ten sposób pobudzić własną produkcję,
  • aby ograniczyć nawis ogromnego długu Ameryka musi skłonić wierzycieli do jego restrukturyzacji na korzystnych dla siebie warunkach,
  • aby powstrzymać rosnącą potęgę Chin USA muszą skłonić państwa trzecie do ograniczenia kontaktów handlowych z Chinami,
  • dostęp do dolara jako globalnej waluty rezerwowej i rozliczeniowej stanie się „odpłatnym przywilejem” a jego cena dla danego podmiotu będzie zależała od wypełnienia pozostałych warunków,
  • Amerykanie będą oczekiwać od swoich partnerów „równej partycypacji” w zapewnieniu globalnego systemu bezpieczeństwa.

Plan ten znany jest pod nazwą „Mar-a-Lago Accord” i stanowi główną część strategii administracji Trumpa.

Ponieważ równoczesne szybkie zwiększenie wydatków obronnych, zgoda na asymetryczne cła, restrukturacja amerykańskiego długu oraz izolacja handlowa Chin nie są zadaniem łatwym i wiąże się z ogromnymi kosztami po stronie państw trzecich, to napotyka z ich strony na zrozumiały opór. Amerykanie przyjęli jednak z dnia na dzień radykalne stanowisko „transakcyjne”, które sprowadza się do natychmiastowego podniesienia kosztów ponoszonych przez ich dotychczasowych partnerów. Aby złamać opór, uznali, że należy użyć tutaj wszelkich dostępnych metod nacisku. Oczywistym sposobem jest wykorzystanie ich słabości militarnej spowodowanej zarówno wieloletnimi zaniedbaniami (tzw. „jazdą na gapę” w ramach amerykańskiego systemu bezpieczeńśtwa), jak i np. różnicami w subiektywnym postrzeganiu zagrożenia przez różne kraje europejskie.

Z resztą, wycofywanie się USA z roli globalnego gwaranta bezpieczeństwa zacząło się już wcześniej i objawiało np. powrotem piractwa na morzach, pojawieniem się różnych „dziwnych” bander na stakach handlowych a ostatnio wręcz statków w ogóle bez żadnej bandery, co stanowi jawne złamanie prawa morskiego, którego poszanowanie było dotąd starannie egzekwowane przez rząd USA. W ramach ograniczania kosztów Amerykanie zaczęli też zwijać swoją rozbudowaną obecność wojskową w różnych krajach świata, czego najlepszymi przykładami były Syria, Afganistan oraz Niger i Czad. Procesy te są spójne z trwającym od czasów Obamy przesunięciem strategicznej atencji USA w region południowego Pacyfiku, który wyrósł na nowe centrum ekonomiczne świata dystansując Europę.

Polityka Trumpa przyniosła też kolejny „reset z Rosją”. Amerykanie uznali, że nie mogą sobie pozwolić na coraz bardziej widoczny sojusz chińsko-rosyjski i szukają sposób na ponowne wciągnięcie Rosji w orbitę swoich wpływów. Stąd ambiwalentna, wręcz nieprzychylna postawa Trumpa wobec Ukrainy a zarazem różne zachęty ekonomiczne wobec Rosji. W praktyce – Donald Trump cynicznie używa też hiperasertywnej Rosji jako elementu nacisku na Unię Europejską mającego na celu przymuszenie jej do spełnienia trudnych warunków „Mar-a-Lago Accord”. W podobny z resztą sposób traktuje np. Australię, która nie ma potencjału militarnego wystarczającego do odparcia coraz bardziej rozpychających się w regionie Chin.

Dla Polski polityka Donalda Trumpa wiąże się z wielkim ryzykiem. Manifestowane przez niego jawnie „désintéressement” sprawami europejskimi przy równoczesnych brutalnych naciskach finansowo-handlowych na borykające się z olbrzymimi problemami ekonomicznymi kraje Europy Zachodniej oraz cichym wciąż, lecz coraz bardziej widocznym wsparciu udzielanemu Rosji może doprowadzić do tego, że kraje Europy Zachodniej uznają, że po prostu nie stać ich na spełnienie oczekiwań amerykańskiego prezydenta a zarazem na sprzeciwienie się Rosji domagającej się wpływów w naszej części kontynentu. Będzie to oznaczało załamanie się europejskiej polityki bezpieczeństwa ze wszystkimi konsekwencjami – wpierw dla Ukrainy, potem dla Państw Bałtyckich i Polski. W najlepszym wypadku będzie to oznaczało rosnącą presję na „finlandyzację” naszego kraju – oddcięcie Polski od struktur NATO (jeśli w ogóle NATO przetrwa obecny kryzys) i zgodę naszych zachodnich partnerów na ekspansję rosyjskich wpływów w naszym kraju. Pod groźbą rosyjskiej inwazji i przy braku wsparciu sojuszników będziemy musieli się zgodzić na narzucone przez Kreml warunki naszej państwowości. Niewykluczone jest wręcz, że Polska zostanie znowu podzielona na „strefy wpływów” między Rosję, USA i Niemcy w modelu zbliżonym do tego, jaki Amerykanie zaproponowali Ukrainie.

Podstawowy problem polega na tym, że niczego nie można być pewnym. Trump jest politykiem nieobliczalnym a zarazem wyrażającym skrajne poglądy na stosunki międzynarodowe, w których kieruje się wyłącznie wąsko rozumianymi, doraźnymi korzyściami dla USA. W takiej sytuacji opieranie naszego bezpieczeństwa na „partnerstwie strategicznym” z USA jest nader chybotliwe. Poza tym, że Amerykanie chętnie sprzedają nam swoją broń za bajońskie sumy, Donald Trump w żaden sposób nie zamanifestował dotąd woli uwzględniania interesów naszego regionu w swoich planach. Wręcz przeciwnie – jak dotąd jego jedynym realnym partenerem tu jest obecnie właśnie Rosja a wszystkie inne kraje są traktowane przedmiotowo. Kurtuazyjne pochwały pod adresem Polski niewiele znaczą i jak dotąd nie przekładają się na żadne realia. Trump nie inwestuje w nasze bezpieczeństwo, nie wykazuje woli wspierania kluczowych dla nas inicjatyw (Trójmorze, Międzymorze), a najlepsze stosunki ma z prorosyjskimi Węgrami. Jeśli w najbliższym czasie aministracja amerykańska nie zacznie sygnalizować woli zwiększenia zaangażowania w Polsce – trudno będzie mówić o dobrej przyszłości polsko-amerykańskich relacji.

Komentarze z Facebooka